Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2008

Dystans całkowity:250.00 km (w terenie 235.00 km; 94.00%)
Czas w ruchu:14:00
Średnia prędkość:17.86 km/h
Liczba aktywności:3
Średnio na aktywność:83.33 km i 4h 40m
Więcej statystyk

Z wizytą na końcu świata...

Z wizytą na końcu świata...



29.05.2008 postanowiłem wybrać się na wyprawę rowerową na "koniec świata". Wyjechałem z domu przez Bronów i Landek. W Landeku jechałem lasem wjeżdżając jednocześnie do alei dębowej mieszczącej się już w Chybiu. Przejechałem główną drogą przez Chybie i Zabłocie docierając do Strumienia. Tam zaraz za mostem na Wiśle skręciłem w lewo. Mijając po drodze stację kolejową Strumień dotarłem do Zbytkowa. Na skrzyżowaniu w tej miejscowości jechałem prosto przez skrzyżowanie jadąc trasą Eurovelo R4. Tą trasą jechałem aż do Jastrzębia (jadąc m.in. przez ładne zakątki Jarząbkowic i Golasowic oraz Bzia). Tam postanowiłem wysłać SMS mojemu wujkowi, który jak się okazało też był na wyprawie rowerowej-jeździł po okolicach Pawłowic jeżdżąc m.in przy słupach granicznych Austrii i Prus (ja tam już też wielokrotnie jeździłem-patrz tutaj). Spotkaliśmy się w Jastrzębiu przy moście kolejowym dawnej linii PKP na Moszczenicę. Z tamtąd ruszyliśmy (jadąc niedaleko targowiska w Jastrzębiu) do dzielnicy Jastzębia - Ruptawy. Tam jechaliśmy ul.Żwirki i Wigury do granicy z Czechami. Po krótkim odpoczynku na granicy przejechaliśmy do Czech-do Piotrowic koło Karwiny. Tam ładnymi i pagórkowatymi terenami dojechaliśmy "na koniec świata". "Koniec świata" to nazwa nie przypadkowa. Miejsce to jest specyficzne-znajduje się, jak to nazwaliśmy w takim "czeskim worku" odtoczonym z trzech stron przez Polskę. Być może dlatego Czesi nazwali to "na konci sveta"-kiedyś, kiedy były mocno strzeżone granice państw (na granicy był płot z drutem kolczastym), faktycznie dla nich było to jakby na końcu świata... W barze o nazwie "Koliba na konci sveta"(gdzie w zabawny sposób dogadywałem się z czeską barmanką!) wypilismy po Coca-Coli i ruszylismy na północny-zachód. Dojechaliśmy do granicy i krótko szliśmy wzdłuż niej, a następnie przeszliśmy do Polski. Na skrzyżowaniu w Moszczenicy się pożegnaliśmy: ja pojechałem na południe w stronę Skrbeńska, a wujek w kierunku północnym przez Jastrzębie do Gogołowej, gdzie mieszka. W Skrbeńsku jechałem drogą po polskiej stronie, a kiedy ta skręciła przeszedłem na drugą drogę leżącą już w Czechach. Jechałem do Piotrowic na dół i skręciłem w stronę hotelu "Dakol" i kościoła będącego przy samej granicy. Wjechałem ponownie do Skrbeńska, a następnie do Gołkowic. Przejechałem przez Gołkowice, oglądając drewniany kościół. W Gołkowicach przejechałem przez dawne przejście graniczne do Zavady, a stamtąd jechałem skręcając na rondzie w prawo w stronę Karwiny. Na przedmieściach widziałem coś, co jest charakterystyczne dla miast Ameryki-czyli niestety slumsy zamieszkałe przez Murzynów i obywateli państw Europy Wschodniej. Jadąc dalej wjechałem do starej części Karwiny-Frysztatu. Znajduje się tam ładny rynek, kościół i zamek przed, którym stoi pomnik Tomasza Masaryka. Następnie pojechałem do Uzdrowiska Darków, gdzie znajduje się ładny most nad Olzą. Jechałem dalej w stronę KWK "Darkov" na drogę wiodącą na Hawierzów-nie jechałem do Hawierzowa, lecz z powrotem na wschód do Karwiny. Z centrum tego miasta jechałem ul. Borowskiego do góry. Po kilku minutach minąłem po lewej stronie bar "Radegast" i ul.Mickiewicza. Po dotarciu na granicę w Kaczycach Dolnych, jechałem wzdłuż niej czeską drogą, a następnie gdy po polskiej stronie pojawiła się równoległa droga przeszedłem przez granicę dzielącą obie drogi. Widziałem jak opierając się od słup pozostały po płocie granicznym rozmawiali dwaj panowie-prowadzili sąsiedzkie rozmowy polsko-czeskie. Jechałem polską drogą do Kaczyc Dolnych, a następnie pokonując gigantyczny zjazd i podjazd na drodze w stronę Cieszyna wjechałem do Kończyc Wielkich. Tam skierowałem się jadąc przez ładne tereny do Hażlacha.Z tej miejscowości ruszyłem do Dębowca. Cały czas towarzyszyły mi ładne widoki na Czantorię, Skrzyczne i grupę Klimczoka oraz Łysą Górę. Jechałem do Dębowca. Wstępnie miałem zamiar jechać przez Skoczów, ale zobaczyłem drogowskaz na Ochaby, więc uznałem,że bliżej będzie jechać przez tą miejscowość. W Ochabach jechałem przez tereny stawów Zakładu Doświadczalnego Gołysz należącego do Polskiej Akademii Nauk. Są to stawy hodowlane. Z Ochab jechałem obrzeżami Pierśca. Zaczęło się już ściemniać, tak więc przyśpieszyłem tempo,żeby być w domu jeszcze za widoka. W Pieścu jechałem wzdłuż lasu. Następnie wjechałwem na leśną drogę wiodącą aż dogranicy Landeka i Chybia. Z tamtąd już tylko do Ladeka i Bronowa i do domu.

Podczas wyprawy było ciepło-około 25 st i słonecznie, czasem trochę zawiał umiarkowany wiatr. Była to też oficjalnie moja 21 wizyta na terenie Czech.

Przejechane km to 115. Galeria zdjęć z tej wyprawy znajduje się tutaj.

Wielka Czantoria

Wielka Czantoria


Po zdobyciu Stożka i Soszowa Wielkiego, co miało miejsce 1.07 2007 roku, (patrz tutaj ) postanowiłem dokończyć rozpoczęty wtedy podbój pasma granicznego w Beskidzie Śląskim. Początkowo z realizacją tegoż pomysłu bywało różnie, aż w końcu "uniesiony dumą" po zdobyciu Błatniej 9.05.2008 postanowiłem dokończyć to dzieło. Wyprawa została zaplanowana już tego samego dnia!!!

W niedzielę 11.05.2008 ok godziny 13:30 (mimo,że nogi dobrze pamiętały jeszcze Błatnią), wyruszyłem z domu na rowerze w stronę Landeka. Jechałem dalej dobrze znanymi mi drogami przez Iłownicę, Pierściec, Kiczyce, Skoczów. W Skoczowie wjechałem na jedną z najlepszych tras rowerowych, jaką kiedykolwiek jechałem!!! Wzdłuż rzeki Wisły aż do samej miejscowości Wisła (konkretnie do Jeziora Czerniańskiego pod Baranią Górą) prowadzi WTR-Wiślana Trasa Rowerowa.Jedzie się nią poprostu bosko-widoki są super, a nawierzchnia równa i solidnie ubita!!! Nie ma żadnych zakrętów!!! Jeździ tam dużo rowerzystów, co świadczy o popularności tej trasy. Z WTR zjechałem niedaleko stacji PKP Wisła Obłaziec. Tam też zapoznałem się z rozkładem jazdy PKP na Katowice (na wypadek jakiś nieprzyjemności). Niestety na Katowice jadą tam zaledwie 4 pociągi, co pozostawiam bez komentarza... Jechałem kawałek drogą na Wisłę, po czym skręciłem w stronę Jawornika. To dobrze znana mi droga na stację narciarską Soszów, gdzie byłem na nartach. Jechałem tą drogą wjeżdżając jednocześnie na czarny szlak wiodący na przełęcz Beskidek.Szlak ten początkowo biegnie wspólnie ze szlakiem niebieskim, jednak po kilkuset metrach asfaltowej drogi szlaki rozstają się. Wjechałem na szlak czarny i asfaltową drogą między zabudowania. Początkowo trasa biegnie łagodnie, jednak asfalt szybko się kończy i zaczyna się dosyć strome podejście przez las. Następnie szlak prowadzi wśród łąk i pól. Ponieważ roztaczają się stąd wspaniałe widoki, warto zrobić sobie w tym miejscu postój, co oczywiście uczyniłem. W tym miejscu orzeźwiał mnie drobniutki deszczyk, który jednak przestał potem padać i było już słonecznie. Zobaczyłem stok na Rowienkach i Soszowie i od razu przypomniały mi się szusy na nartach. Siadając na trawie, można w spokoju cieszyć oczy pięknem górskiego i wiejskiego krajobrazu.
Dalej droga wiedzie pod górkę, wzdłuż niewielkiego pastwiska, gdzie pasły się białe i czarne owce i barany. Po kilku minutach marszu ponownie wchodzimy w las, gdzie czeka nas ostatni stromy odcinek przed Przełęczą Beskidek, położoną na wysokości 684 m n.p.m.W tym miejscu muszę napisać,że prowadziłem rower... Na przełęczy znajduje się budynek po turystycznym przejściu granicznym (przebiega tam granica polsko-czeska). Przez przełęcz prowadzi Główny Szlak Beskidzki im. K. Sosnowskiego (szlak czerwony). Spotkałem też tam innego rowerzystę, ale on jechał na Stożek. Ja oczywiście po krótkim odpoczynku jechałem w stronę Czantorii. Po przejechaniu obok Stacji Turystycznej Światowid (w której można się posilić i odpocząć) zaczęło się pierwsze strome podejście (trudno tu mówić o podjeździe) i rower znowu trzeba prowadzić, ale krótko. Do krótkiego odpoczynku doskonale nadają się... słupki graniczne, na których można usiąść, bo cały czas nam towarzyszą.Wyznaczają one granicę państwową z Czechami, a przecież nikt już nam nie zabroni siadania na nich... po karkołomnym podejściu mozna usiąść na rower i jechać dalej podziwiając piękne widoki na polskie i czeskie góry. Po jakimś czasie znowu trzeba wspinać się, ale tym razem krócej. Po wspinaczce dotarłem na szczyt Czantorii Wielkiej. Znajduje się tam czeskie schronisko i wierza widokowa, na którą nie miał mnie kto wpuścić... Usłyszałem tam też znajomy głos, kumpla z podstawówki, z ktorym jednak nie chciałem się spotkać, bowiem za tamtych czasów zbytnio się nie lubieliśmy. Był tam ze znajomymi, którzy dość głośno przeklinali i pili piwo. Po pewnym czasie usłyszałem hasło: "Dobra chodźcie już stąd, bo siedzimy i piepszymy tu jak stare baby!" Na szczęście mnie nie widzieli... Podąrzyłem cichaczem za nimi w stronę górnej stacji kolejki linowej na Czantorię. Po drodze jeden z nich obwieścił całej okolicy ,że ze zgubił bilet powrotny, na co drugi odpowiedział ,że soie kupi nowy. Jednak ten pierwszy mu odpowiedział, że go chyba poj... i na tym skończyła się ich merytoryczna konweracja. Oni siedli na krzesełka i pojechali na dół, a ja postanowiłem podziwiać piękne widoki z polany Stokłosicy. Usiadłem na trawie i cieszyłem oczy widokami na m.in na Równicę, Palenicę i Jezioro Goczałkowickie. Po jakimś czasie przyszedł do mnie pewien jegomość i oświadczyłe,że z polany Stokłosica nie wolno zjechać na dół rowerem. Powiedziałem mu,że nie miałem takich zamiarów. Zapytałem go, czy można z rowerem jechać wyciągiem z Ustronia na Czantorię. Niestety powiedział mi,że nie wie, bo do tej pory żadnych rowerzystów tutaj nie widział. Zapytał się skąd przyjechałem i jak usłyszał odpowiedź to dziwnie zbladł... Powiedziałem mu,że zamierzam jechać górami w stronę Goleszowa, a on mi zaproponował zjazd do Nydka w Czechach, lub na Poniwiec w Ustroniu. Wrócilem tą samą drogą na szczyt Czanorii i skierowałem się dalej wzdłuż granicy. W pewnym momencie poczułem chłód i się ubrałem. Minąłem czeską "Chatę Cantoryje" i polskie "Ranczo na Czantorii". Jechałem dalej. Zaczęły się piękne widoki na Polskę i Czechy i zjazd!!! Obok wyciągu na stoku Poniwiec natrafiłem na "Ścieżkę rycerską", którą zjechałem, bądź też w miejscach gdzie rower nie dawał rady pokonać "błotka" i kamieni, schodziłem. Przy dolnej stacji wyciągu zaczęła się asfaltowa droga i obok niej płynął górski strumień. Opuściłem "Ścieżkę rycerską" i niebieskim szlakiem dotałem na WTR obok Wisły w Ustroniu. Jechałem nia na Skoczów. W Skoczowie skręciłem na Kiczyce i przez Pierściec, Iłownicę i Landek dotarłem do domu, a licznik zanotował 85 km.

Wyprawa w pełni udana i wrażenia są zarąbiste!!! Zmęczenie po pokonywaniu stromych podejść szybko ustępowało... Teraz mogę patrzyć na Czantorię z satysfakcją, że została przeze mnie pokonana także na rowerze-pieszo pokonywałem ją wiele razy i to nawet nie mając jeszcze 10 lat.
Filmiki z wyprawy Czantoria-czeskie schronisko.
Schronisko czeskie i polskie
Ustroń Poniwiec.
Szczególowa galeria zdjęć z tej wyprawy znajduje się tutaj

Bielsko-Biała i Błatnia...


Bielsko-Biała i Błatnia...


W piątek 9 maja 2008 roku musiałem wybrać się z przymusową wizytą do Bielska-Białej. Dzień wcześniej w szkole zostałem poinformowany, że muszę odebrać zeszyt od jednego z kumpli. No więc umówiłem się na piątek.
Kiedy rano wstałem, zobaczyłem pogodne niebo, postanowiłem wybrać się tam rowerem. Niestety musiałem jechać bez rowerowego ubrania. Jechałem przez Bronów, Mazańcowice-malownicze widoki na Śląsk i Beskidy, Międzyrzecze (gdzie równierz były ładne widoki).Na kumpla czekałem na dworcu autobusowym w Bielsku i tam dopełniliśmy formalności. Wcześniej pojeździłem sobie trochę po Bielsku. Po dopełnieniu formalności rozstałem się z kumplem i podjechałem pod szkołę. Z tamtąd ruszyłem ul.Piastowską do góry. Wyjechałem na skrzyżowaniu-Hulance-gdzie zobaczyłem bielski odcinek WTR. Zapadła decyzja wypróbowania tej trasy w kierunku północnym. Trasa wiedzie przez ładne zakątki Starego Bielska, z pośród których wyjątkowe miejsce stanowi wzgórze Trzy Lipki. Rozpościera się tam znakomity widok na Grupę Klimczoka i Szyndzielni, oraz Śląsk Cieszyński, a nawet na Czechy i Górny Śląsk. Centralnym punktem na wzgórzu jest Krzyż Trzeciego Tysiąclecia. Nieco niżej znajduje się w leśnym zagajniku bunkier. Jechałem dalej WTR aż do Drogi ekspresowej S1. Tam kończy się bielski odcinek WTR. Potem jechałem drogą z Komorowic przez Mazańcowice (znowu widoki), do Ligoty. W centrum Ligoty znajduje się zabytkowy kościół Opatrzności Bożej (ma ponad 200 lat), gdzie 25.03.1985 roku mnie ochrzczono. Dalej jechałem przez Bagno (dzielnica Ligoty o śmiesznej nazwie) i Bronów do domu.
W domu zjadłem obiad, a zaraz potem naszły mnie myśli,że czas ubrać kolarskie ubranie i według wstępnych planów wybrać się do Jaworza. Tak więc jechałem przez Bronów i Rudzicę oraz Jasienicę. Z Rudzicy rozpścierają się piękne widoki na grupę Klimczoka i Szyndzielni oraz Dolinę Górnej Wisły.Swego czasu popularnie przez nas nazywana "górka rudzicka" była moim pierwszym wzniesieniem, które zdobywałem na rowerze "Kowalewo" już "za bajtla". Z Rudzicy do Jasienicy jedzie się pokonując kilka wzniesień, obok zagrody strusiów. W Jasienicy przejeżdża się prosto, pod drogą S1 do Jaworza. Po przejechaniu kolejnej drogi zaczynają się podjazdy. W Jaworzu Nałężu skierowałem się w stronę hotelu "Jawor" w Jaworzu Dolnym. Następnie zobaczyłem żółty szlak na Błatnią i postanowiłem wstępnie zapoznać się tylko z jego początkowym odcinkiem. Wkrótce szlak ostro piął się do góry. Zapadła decyzja o tym,że kończyć w połowie góry, to nie w moim stylu. Pełen sukces jest wtedy, gdy zdobędzie się ową górę. Szlak stał się łagodny i pojawiły się pierwsze widoki na Dolinę Górnej Wisły i Bielsko. W końcu wyjechałem na szczyt. Widoki jakie się z tamtąd rozpościerają są poprostu piękne!!! Widać całą Dolinę Górnej Wisły z Jeziorem Goczałkowickim, od okolic granicy polsko-czeskiej na zachodzie, przez Skoczów, Jezioro Goczałkowickie, Łaziska, Tychy, aż po okolice Oświęcimia. Na wschodzie, poza zalesioną kopułą Stołowa, wznosi się masyw Trzech Kopców i Klimczoka, opadający w lewo przez Szyndzielnię ku Pogórzu Cieszyńskiemu. Zwrócone ku nam stoki Klimczoka i Szyndzielni pokrywają lasy bukowo-świerkowo-jodłowe, opadające do Jeziora Wielka Łąka w Wapienicy.

Na prawo od Klimczoka wyłania się upstrzony polanami masyw Skrzycznego (1257 m n.p.m.) - najwyższego szczytu Beskidu Śląskiego. Biegnie od niego w prawo przez Małe Skrzyczne, Malinowską Skałę i Zielony Kopiec aż po czerniejący w dali wał Baraniej Góry (1220 m n.p.m.) główny grzbiet Pasma Wiślańskiego. Na bliższym planie ponad doliną Brennej widnieje dwugarbny Kotarz, zza niego wysuwa się grzbiet Starego Gronia, a spoza Starego Gronia wybiega pasmo Trzech Kopców Wiślańskich - Orłowej i Równicy, zakończone wzniesieniem Lipowskiego Gronia.

Na dalszym planie ponad Trzema Kopcami Wiślańskimi widzimy zalesioną kulminację Kiczor, na prawo od nich stromo opadający ku północy Stożek, a dalej całe pasmo graniczne z Cieślarem, Wielkim Soszowem i oddzieloną szerokim siodłem przełęczy Beskidek Wielką Czantorią (995 m n.p.m.).

Na południowym zachodzie horyzont zamykają szczyty Beskidu Śląsko-Morawskiego: ponad Wielkim Soszowem grzbiet Wielkiego Połomu (1067 m n.p.m.), ponad przełęczą Beskidek - masyw Kozubowej (981 m n.p.m.). Na prawo od Czantorii wyraźny stożek Jaworowego (1032 m n.p.m.) wtapia się w masyw Ropicy (1082 m n.p.m.), zaś ponad nimi dominuje Łysa Góra (Lysá hora, 1323 m n.p.m.) - najwyższy szczyt tej grupy górskiej.
Na południu ponad garbami Kotarza widać w perspektywicznym skrócie nałożone na siebie szczyty pasma Wielkiej Raczy w Beskidzie Żywieckim,
Najlepiej widać Bielsko-Białą.Na szczycie mieści się schronisko turystyczne PTTK. Z tamtąd ruszyłem dalej w stronę Jaworza Nałęża, mijając Ranczo na Błatniej. Jechałem zielonym szlakiem na Łazek, a ztamtąd zjechałem górską drogą (gdzie kamień wyłamał mi szprychę w tylnim kole, którą potem wstawiłem) do Górek Wielkich. Z Górek Wielkich jechałem pod górkę obok kościóła do Jaworza Nałeża przez Dolinę Łańskiego Potoku, gdzie przez las prowadzi wąska i dziurawa droga. Wjechałem w Jaworzu Nałężu, a ztamtąd jechałem do Jaworza Dolnegoi przez Jasienicę, Rudzicę i Bronów wróciłem do domu.

Błatnia to moja 4 góra zdobyta na rowerze!!! Planowałem ją zdobyć w te wakacje, ale jak widać całkiem przypadkowo stało się to już 9.05.2008 przy doskonałej pogodzie. Licznik zanotował 50 km.