Skocznia w Wiśle-Malince

Niedziela, 26 lipca 2009 · Komentarze(0)
Skoczna wyprawa rowerowa!!!
Na dzień 26.07.2009 zaplanowana została kolejna wyprawa rowerowa. Tym razem pierwotnym celem tej wyprawy była "perła Beskidów" czyli Wisła. Potem jednak okazało się, że cel był inny... Na wyprawę jechałem z wujkiem Romkiem.


Filmik jest nakręcony przez Robę

Trasę rozpoczęliśmy w Ligocie, kierując się na Wiślaną Trasę Rowerową w okolicach leśniczówki w Bronowie. Trasą jechaliśmy do Landeka, gdzie skierowaliśmy się, wzdłuż głównej drogi, do Skoczowa. Najpierw jednak jechaliśmy przez Iłownicę i widzieliśmy nowy kościół, który będzie pod wezwaniem Jana Pawła II-na to trzeba jednak poczekać, aż On zostanie beatyfikowany. Następnie jadąc przez Pierściec podziwialiśmy piękne widoki na Beskid Śląski. W tej miejscowości jechaliśmy obok sanktuarium Św. Mikołaja. Następnie jadąc przez Kiczyce dotarliśmy do Skoczowa, gdzie wjechaliśmy na biegnącą wzdłuż Wisły, Wiślaną Trasę Rowerową, która zaprowadziła nas do samej Wisły. Ta trasa jest po prostu super i polecam ją wszystkim rowerzystom, gdyż wbrew pozorom, nie ma tam żadnych podjazdów i zjazdów-jedynie mamy piękne widoki na Beskidy (np. Czantorię i Równicę), a jedzie się przez Hermanice i Ustroń. Na trasie można spotkać wielu spacerowiczów, rowerzystów i rolkarzy (w Ustroniu trasa jest asfaltowa) oraz "moczoszawajorzy"-jak to określiliśmy po śląsku ludzi moczających stopy (szwaje- stopy po śląsku). W Wiśle dotarliśmy do Parku im. Kopczyńskiego. Okazało się,że mamy dużo czasu i wtedy zapadła znakomita decyzja, żeby przejechać się ku skoczni narciarskiej w dzielnicy Malinka. Zaprowadziła nas tam WTR, ale nie pod samą skocznię, bo trasa skręca do Czarnego. Od skrętu na Czarne widać już wieżę startową i rozbieg skoczni, więc z dotarciem nie było problemów. Prowadzi tam główna droga z Wisły do Szczyrku przez przełęcz salmopolską. Wcześniej jednak droga prowadzi pod... trybunami i przeciwskokiem samej skoczni!!! Zatrzymaliśmy się pod skocznią i chwilę podziwialiśmy ją. Nagle zauważyliśmy, że kursuje wyciąg na skoczni i można wyjechać nim na górę. Postanowiliśmy wykorzystać wielką okazję!!! Zapięliśmy rowery i wsiedliśmy na wyciąg.


Żeby wyjechać na górę trzeba zapłacić 5 złotych i wsiąść na krzesełko-tym wyciągiem wyjeżdżają skoczkowie podczas zawodów i treningów. Wyjeżdżając można się poczuć jak Adam Małysz. Widzi się po lewej stronie całą skocznie i wieżę sędziowską.
Górna stacja wyciągu znajduje się tuż obok wieży startowej, gdzie przygotowywują się skoczkowie do oddania skoku.






Weszliśmy właśnie na szczyt tego obiektu i nas zszokowało... Naszym oczom ukazał się piękny widok skoczni i okolic-nawet widać było Czantorię i Soszów!!! Jedno jest pewne-w telewizji skocznia wygląda inaczej... Stojąc na wieży i widząc skocznię z perspektywy skoczka, to coś, czego się nie da opisać... Jest to bardzo wysoko!!! Stwierdziliśmy,że to trzeba być samobójcą, i trzeba mieć "pierońską odwagę", żeby skoczyć z takiej ogromnej wyskokości.



Chociaż my jeździmy na nartach to nie zdecydowalibyśmy się na taki wyczyn by skoczyć z tej skoczni o puncie K-120m i HS 134. K to punkt konstrukcyjny skoczni, a HS to odległość sędziowska. Oglądaliśmy sobie skocznię z perspektywy skoczka.


Widzieliśmy samą belkę strartową i tory najazdowe wykonane z porcelany. Sama skocznia pokryta jest zielonym igielitem, jedynie na buli fragment jest biało-czerwony (flaga narodowa).Siedzący na belce startowej skoczek nie widzi, punków K i HS-to dopiero musi być opanowanie-nie widzieć, gdzie lądować...Następnie zeszliśmy niżej na wieży startowej i zauważyliśmy lokal gastronomiczny, skąd też rozciąga się wspaniały widok na skocznię. Tam też znajdują się gadżety związane ze skocznią i osobą Adama Małysza. Po chwili już jechaliśmy na dół wyciągiem, a następnie zawitaliśmy na trybunach skoczni. Niestety projektant popełnił tutaj fatalny błąd:wiedząc, że skoki narciarskie w Polsce są bardzo popularne, zaprojektował za małe trybuny...Szkoda, bo to przecież druga duża skocznia w Polsce, gdzie mogłyby odbywać się chociażby zawody Pucharu Świata, chociaż skocznia posiada homologację FIS (Międzynarodowa Federacja Narciarska). Skocznia z trybun wygląda zupełnie inaczej niż z wieży startowej na górze, gdzie byliśmy wcześniej.




Przypomnę tutaj,że skocznię otwarto 27.09.2008 roku i zaraz potem odbyły się tutaj Mistrzostwa Polski, które wygrał... wiadomo kto. Roba był pod skocznią wiele razy podczas "ślimaczącej się" budowy-znowu na słowa krytyki zasłużył projektant, który myślał, że pod skocznią jest jednolita skała, a nie łupek, co wówczas spowodowało osunięcie się zeskoku... Roba był tutaj także na otwarciu, co opisuję tutaj. Nigdy jednak nie byłem na żadnej takiej skoczni i nie mogłem jej obejrzeć "od kuchni", więc było to wydarzenie historyczne!!!


Po zakończeniu zwiedzania i podziwiania skoczni, weszliśmy coś przekąsić. Obok skoczni, pojawiła się prywatna gastronomia-to przykład tego,że na skoczni da się zarobić... Zjedliśmy posiłek w jednym z prywatnych, pobliskich lokali gastronomicznych i ruszyliśmy spowrotem do Wisły. Tam pojeździliśmy po placu Hoffa i deptaku. Wśród turystów dostrzegłem nawet murzynów!!! Liczne lokale gastronomiczne i sklepy oraz atrakcje, świadczą o tym,że biznes się kręci na dobre, a sama Wisła jest inna od tej, która była kiedyś. Pojawiła się tutaj nawet aleja gwiazd i pierwszą gwiazdą jest człowiek, który odmienił Wisłę, czyli Adam Małysz. Następnie wróciliśmy WTR przez Ustroń,ąle momentami jechaliśmy drugą stroną Wisły. Dotarliśmy WTR do Skoczowa i tutaj przypadkiem zobaczyliśmy jak jedna z napotkanych przy trasie kobiet potafiła niewiarygodnie szybko się ubierać, po załatwieniu "potrzeby"!!! W Skoczowie ,gdzie nie skręcaliśmy do Pierśca, tylko do Ochab. W Ochabach, oprócz stadniny koni, znajdują się stawy Zakładu Doświadczalnego "Gołysz" Polskiej Akademii Nauk. Jechaliśmy między tymi stawami, kierując się na drogę z Drogomyśla do Chybia. Wjechaliśmy na tą drogę, która jednocześnie jest WTR i tą drogą wielokrotnie podążam do Czech. Skierowaliśmy się WTR do Zaborza, a następnie do lasu i jechaliśmy leśną, kamienistą drogą do Landeka. Stamtąd skierowaliśmy do Bronowa i do domu.

Pogoda była dobra, zza chmur czasem wyglądało słońce. Jak jechaliśmy do Wisły było 17 stopni Celsjusza, jednakże po wizycie na skoczni znacznie się ochłodziło i musieliśmy się cieplej ubrać-wcześniej jechaliśmy w spodenkach i koszulkach rowerowych, a potem już w getrach. Wyprawa była wyprawą historyczną-nigdy wcześniej nie mogliśmy odwiedzić "od kuchni" prawdziwej skoczni narciarskiej!!! Ilość przejechanych kilomerów to 95 km. Wyprawa była testem dla mojej nowej kellys'owskiej opony. Zdjęcia z wyprawy są tutaj.

Gościnna wizyta

Niedziela, 19 lipca 2009 · Komentarze(0)
Gościnna wizyta....


Ligota, Zabrzeg, Czechowice-Dziedzice, Kaniów, Bestwinka, Bestwina, Czechowice-Dziedzice, Ligota, Bronów, Landek, Chybie, Zabłocie, Strumień, Zabłocie, Frelichów, Zarzecze, Chybie, Landek, Bronów.

19 lipca 2009 doszło do wyjątkowej w swoim rodzaju sytuacji... Zaraz rano, po powrocie z kościoła otrzymałem wiadomość, że jedzie do mnie na rowerze wujek Romek z Gogołowej koło Jastrzębia-Zdroju. Jadąc do mnie pokonać musiał prawie 40 kilometrów. No ale cóż-pierwszą osobą, która pokonała tą trasę wielokrotnie byłem ja i moja siostra. Trasa z Gogołowej do Ligoty nie jest trudna, a na odcinku od Jastzębia do Strumienia pokrywa się z trasą "Eurovelo R4". Można też jechać krótszą drogą ze Strumienia przez Pawłowice do Jastrzębia. Jadąc tą trasą przecinamy dawną granicę Austro-Węgier i Prus, o czym świadczą kamienie graniczne.

Wujek przyjechał około godziny 12.00 i postanowił odpocząć-bo wtedy było bardzo ciepło-w granicach 30 stopni. Po pogawędce i odpoczynku wujka, Roba postanowił zorganizować objazd po okolicy. Wyruszyliśmy na krótką, ale bardzo przyjemną trasę do Bestwiny. Jechaliśmy najpierw do Zabrzega, a stamtąd trasą rowerową zajechaliśmy do Czechowic-Dziedzic. Zwiedziliśmy północną część tego miasta zwaną Osiedlem "Manhattan" i "Północą", tereny przy "resortówce"(pokazałem wujkowi, gdzie kiedyś mialem praktyki w zrójnowanych warsztatach szkolnych!!!), kopalnię "Silesia" i osiedle familoków na tzw. kolonii. Następnie po przejechaniu na drugą stronę rzeki Białej znaleźliśmy się w Kaniowie. Tam nadal widoczne były znaczne szkody wywołane przez niedawną powódź. Nadal pompowano wodę z domów. Koszmar tamtych mieszkańców, niestety chyba nigdy się nie skończy, bo domy są w niecce i woda nie ma gdzie odpłynąć. Takie ukształtowanie terenu, to efekt wydobycia węgla. Następnie skierowaliśmy się na główną drogę do Bestwinki, a potem lokalnymi drogami do samej Bestwiny.








Cały czas towarzyszyły nam widoki na Beskidy i stawy. Z Bestwiny, gdzie teren też jest pagórkowaty wjechaliśmy do południowej części Czechowic-Dziedzic. Stamtąd jechaliśmy do ligockiej dzielnicy Burzej i do Miliardowic, gdzie zakończyliśmy wyprawę.
Ilość przejechanych kilometrów to zaledwie 40. Wyprawa nie była długa, bo przecież wujek jadąc do nas pokonał też około 40 km i wracając równierz musiał tyle pokonać.
Po odpoczynku w naszym domu wujek ruszył w drogę powrotną. Postanowiłem-jak każe dobry obyczaj-odprowadzić gościa. Jechaliśmy do Bronowa, a stamtąd przez północną część Landeka, do Chybia. Jadąc do Chybia jedzie się przez słynną Aleję dębową. W Chybiu znajduje się Sanktuarium NMP Gołyskiej z obrazem Pani z Gołysza. Gołysz-to zatopiona wodami Zbiornika Goczałkowickiego wieś. Z Chybia jechaliśmy do Strumienia, wcześniej jadąć przez Zabłocie i stary most na Wiśle. Na rynku w Strumieniu pożegnałem wujka i już samodzielnie wracałem do domu przez Zabłocie. Tutaj postanowiłem jechać nieco inną drogą. Skręciłem na drogę obok stadionu w Zabłociu i lokalnymi drogami wzdłuż wałów Zbiornika Goczałkowickiego dotarłem do Frelichowa i Zarzecza. Zarzecze to dosłownie skrawek dawnej wsi o tej samej nazwie, która podzieliła losy Gołysza. Z Zarzecza jechałem lokalną drogą w lesie i wyjechałem przy alei dębowej w Chybiu, skąd przez Landek i Bronów trafiłem do domu.

Wilkowyje

Poniedziałek, 13 lipca 2009 · Komentarze(0)
Wilkowyje

13 lipca 2009 postanowiliśmy wspólnie z siostrą wybrać się na wyprawę rowerową do tyskiej dzielnicy Wilkowyje.

Swoją trasę rozpoczęliśmy w Ligocie, następnie przejechaliśmy w Zabrzegu obok stacji rozrządowej PKP Czarnolesie na wał Zbiornika Goczałkowickiego. Po prokonaniu tego wału znaleźliśmy się na drodze z Goczałkowic do Pszczyny, gdzie zawitaliśmy na tamtejszym rynku i w parku, skąd udaliśmy się trasą rowerową w kierunku Piasku. Jadąc przez Piasek widzieliśmy bunkier wojenny tuż obok zakładu i cmentarza. Następnie udaliśmy się w stronę lasu kobiórskiego, gdzie jeszcze niedawno mieściła się jednostka wojskowa, a dziś pozostały tylko ziemne bunkry. Roba wielokrotnie odwiedzał już to miejsce, kiedy stały jeszcze budynki... Po krótkim odpoczynku jechaliśmy leśną trasą rowerową do Kobióra. Wyjechaliśmy koło wiaduktu. Wjechaliśmy na drogę prowadzącą w kieruku Mikołowa, ale to miasto nie było celem naszej wyprawy. Ruchliwa droga prowadzi przez tereny leśne i wychodzi z lasu w miejscowości Gostyń. Jadąc przez tą miejscowość widać już prawdziwe oblicze Górnego Śląska-czyli kopalnie, elektrownię w Łaziskach itp. Z Gostynia pojechalismy lokalnymi drogami do Wyr. Tam zatrzymaliśmy się na skraju lasu przy pomniku upamiętniającym bitwę wyrską podczas kampanii wrześniowej w 1939 roku.


Niedaleko znajduje się też bunkier, który jest identyczny jak np. bunkier w Zarzeczu koło Chybia, czy wspomniany wcześniej bunkier w Piasku. Z Wyr pojechaliśmy leśnymi drogami do Wilkowyj. Minęliśmy po drodze wierzę obserwacyjną, gdzie pilnują czy nie płonie las. Dotarliśmy do Wilkowyj. Nazwa tej tyskiej dzielnicy zapewne kojarzy się ze słynnym serialem "Ranczo" emitowanym w TVP 1 , którego akcja toczy się w Wilkowyjach. Niestety, to nie te Wilkowyje... Owszem, znajduje się tutaj kościół (murowany, a nie drewniany jak w serialu) z plebanią, ale z pewnością nie ma tutaj wujta, bo Tychy mają prezydenta. Jeździliśmy po tej tyskiej dzielnicy i wjechaliśmy też do centrum Tych. Tam zakończyliśmy naszą wyprawę rowerową na dworcu PKP. Tutaj też doszło do zabawnej sytuacji-komuś przy kasie wypadło 50 złotych, które znaleźliśmy. Ludzie widzieli, że leży tam kasa, ale nikt jej nie chciał...dziwne. Zabraliśmy kasiorę i pojeździliśmy po mieście, bo mieliśmy trochę czasu do odjazdu pociągu. To co mnie zadziwiło w mieście, to trolejbusy-nigdy bowiem ich nie widziałem na własne oczy... Pociagiem z Tychów jechaliśmy do Czechowic-Dziedzic. Stamtąd na rowerach jechaliśmy tą samą trasą co podczas wyprawy z wujkiem z dnia 19.07.2009. Tym sposobem wróciliśmy do domu, alicznik wskazał 60 km. Pogoda była słoneczna i okolo 25 stopni.
Galeria zdjęć z wyprawy jest tutaj.




Dodaj komentarz do tej strony:
Twoje imię:
Twoja wiadomość:

Powódź w Kaniowie

Wtorek, 30 czerwca 2009 · Komentarze(0)
Kaniów



30 czerwca 2009 roku po blisko miesięcznej przerwie spowodowanej ukąszeniem przez kleszcza i leczeniem antybiotykami, postanowiłem wreszcie wsiąść na rower i pojeździć po okolicy. Wyprawa, a właściwie wycieczka, na jaką się wybrałem nie była w zupełności planowana. O 17.43 dostałem SMSa od Agaty,że ona właśnie jeździ na rowerze... To okazało się bardzo zachęcające, więc po 30 minutach już jeździliśmy razem po okolicy. Tak sobie jeżdziliśmy i opowiadaliśmy... W pewnym momencie Agata musiała wrócić do domu, a Roba postanowił wybrać się do Kaniowa. Dlaczego, akurat tam? Po pierwsze była już dosyć późna pora, więc nie było możliwości daleko jechać, a po drugie, w tej miejscowości doszło do katastrofy. Jak informowały regionalne i ogólnopolskie media 24.06.2009 nad Podbeskidziem przeszła potężna nawałnica, która spowodowała powódź!!! Zalane zostały okolice Bielska-Białej, samo miasto i Czechowice-Dziedzice oraz Kaniów. W miastach woda stosunkowo szybko ustąpiła, ale w Kaniowie nie. To, co Roba zobaczył w Kaniowie, przeszło najśmielsze oczekiwania!!! Zalane drogi, pola, ogrody i domy!!! Szczególnie trudna sytuacja była w miejscach szkód górniczych, niedaleko miejsca, gdzie rzeka Biała wpływa do Wisły. Tam, woda po prostu nie ma jak odpłynąć tylko trzeba ją wypompować, co właśnie czyniono. Woda w domach sięgała 2 metrów!!! Straty, jakie ponieśli mieszkańcy są ogromne!!! Mimo tego, że Roba pamięta wiele powodzi (1997, 1998, 2002, 2006, 2007, 2008 jakie nawiedzały Ligotę i okolice), ale czegoś takiego dawno nie widział. Podobna sytuacja była w 1998 roku w Ligocie, ale nie było tam wtedy aż tyle wody...To, co Roba zobaczył w Kaniowie, najlepiej widać na zdjęciach jakie tam zrobił. Po pooglądaniu tego wszystkiego,co tam się wydarzyło, wróciłem do domu.

Zdjęcia z terenów objętych powodzią w Kaniowie i nie tylko...
Album 1
Album 2

Świerszczyniec Słowacja

Poniedziałek, 18 maja 2009 · Komentarze(0)
SŁOWACJA-ŚWIERSZCZYNIEC.

18.05.2009 doszło do nietypowej wyprawy rowerowej. Ta wyprawa nie była raczej szczegółowo planowana... Początkowo celem miało być miasto Wisła w Beskidzie Śląskim, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia...
Panowała wtedy wspaniała pogoda-25 stopni Celsjusza, świeciło-do pewnego momentu słońce...
Na wyprawę ruszyłem o godzinie 10.00. Skierowałem się na znaną mi bardzo dobrze rowerową trasę na Wisłę. Nie będę tutaj jej szczegółowo opisywał, bo jeździłem nią wielokrotnie i jest ona szczegółowo opisana przy wyprawach do Wisły. Przejechałem przez Bronów, Landek, Iłownicę, Pierściec, Kiczyce, Skoczów... Tutaj postanowiłem jechać do Hermanic lewą stroną Wisły-prawą już znam z "zamkniętymi oczyma". Po drodze w Hermanicach do Wisły wlewa się Brennica, przez którą przeszedłem. Tam rower wpadł mi do rzeki i "okąpał się" z całą zawartością-to nie było planowane... Potem doszedł szlak z Jaworza i skręciłem na prawą stronę Wisły-to, jak już wielokrotnie podkreślałem jest super trasa rowerowa-WTR. Jechałem "wiślanką" aż do samego centrum Wisły, gdzie w domu handlowym "Świerk" zakupiłem prowiant-wodę, żarcie, "Powerade"-czyli dopalacz na wypadek spadku sił... No i to byłby już koniec planowanej wyprawy...ale postanowiłem jechać dalej!!! Skierowałem się na Przełęcz Kubalonka-droga na tej przełęczy jest w remoncie (aż do listopada 2009) i wyznaczone zostały objazdy. Ja skręciłem na zielony szlak turystyczny, który skraca drogę-nie ma serpentyn, ale jest trochę pod górę. Wyjechałem na Kubalonce w Istebnej-gdzie remontowano skrzyżowanie. Przełęcz Kubalonka została zdobyta i na rowerze i pieszo. Zjazd z Kubalonki jest jak zbawienie i ochłoda. Jadąc przez Istebną nie sposób nie zauważyć stoku narciarskiego z wyciągiem "Za groń", gdzie szusowałem na nartach w sezonie 2008/2009. Jechałem dalej w kierunku Jaworzynki-dokładnie tą samą trasą co w lipcu 2008. Na trasie są duże (od 8 do 10 %) ale i też zjazdy. W Jaworzynce jechałem na tzw."Trzycatek". A potem nastąpiła powtórka z 28.07.2008, czyli wizyta na trójstyku granic Polski, Czech i Słowacji.
Tam nastąpił odpoczynek, a następnie zjazd na Słowację. Trójstyk odwiedziłem dwa razy w życiu-pierwszy raz 28.07.2008-podczas wyprawy rowerowej na Słowację, oraz w zimie 2008/2009(samochodem). Teraz był to 3 raz, a 2 raz na rowerze. Szczegółowy opis tego miejsca jest przy wyprawie rowerowej z 28.07.2008 "W trzech państwach". Z trójstyku zjechałem do słowackiej miejscowości (Černe) Czerne. No i zobaczyłem coś, co zadziwia w maju na Słowacji...Przy niektórych domach postawiono wysokie drewniane słupy z ustrojonymi na szczytach chionkami-tzw "goiczki". Jeżeli przy domu stoi "goiczek" na drewnianym słupie, to znak ,że jest tam panna szukająca kawalera!!! Jak to Słowacy nazywają "na wydani". To taki majowy zwyczaj w tym kraju-podobnie było kiedyś w Polsce, ale u nas ta tradycja zanikła. Następnym ewenementem na Słowacji są porozwieszane po całej miejscowości głośniki-taki radiowęzeł-pamiątka po komuniźmie... Stan głównych dróg na Słowacji jest jednak lepszy niż w Polsce, chociaż niekiedy boczne są tak samo dziurawe, ale to szczegół. Z Czernego (Černe) skierowałem się do Świerszczyńca (Svrčinovec). Trasa jest wspaniała i przypomina typowy słowacki krajobraz-dolina, a w niej obok siebie rzeka, linia kolejowa i droga, a po bokach szczyty gór!!! Coś pięknego... W Świerszczyńcu skierowałem się do granicy słowacko-czeskiej, ktora powstała 1.01.1993 roku w wyniku rozpadu Czechosłowacji, to też historyczna granica Górnych Węgier i Śląska Cieszyńskiego. Przez granicę przeszedłem pieszo (brak jakiejkolwiek kontroli -Układ Schengen) i skierowałem się do Mostów u Jabłonkowa w Czechach, do dzielnicy Szańce, gdzie nieoficjalnie rozpoczęła się II wojna światowa-tzw "Incydent Jabłonkowski" z dnia 26.08.1939 (Niemcy chcieli zdobyć tunele jabłonkowskie, a Zaolzie wówczas należało do Polski). Jechałem obok słynnych tuneli, a następnie wjechałem do wsi Mosty u Jabłonkowa. Tutaj spojrzałem na słynny "Ski Areal", gdzie szusowało się na nartach i nawet było się na rowerze. Podziwiałem też widoki na Beskid Śląski z Czantorią i Morawskośląski z Łysą Horą. Tutaj też
nastąpiła zmiana pogody-zachmurzyło się, zrobiło się chłodniej i pokropił deszcz, a nad Trzyńcem widać i słychać było burzę!!! Po kilkunastu minutach wjechałem do Jabłonkowa (jazda wzdłuż głównej drogi...), a z tamtąd przez Bystrzycę i Wędrynię do wspomnianego Trzyńca.Po dodze zrobiłem sobie przerwę na posiłek i popiłem wodą oraz dopalaczem, który postawił mnie na nogi ponownie, bo czułem trudy jazdy po Słowackich górkach. W Trzyńcu było już po burzy, a mokre drogi, towarzyszyły mi aż do domu.Z Trzyńca jechałem do Lesznej Dolnej, a następnie do Lesznej Górnej, która jest już w Polsce. Z Lesznej Górnej jechałem przez Cisownicę, gdzie były ładne widoki na okolice Cieszyna i Jastrzębia, do Goleszowa. W Goleszowie ponownie zagrzmiało i pokropiło, kiedy byłem obok ruin cementowni- to dawna filia obozu Auschwitz (Goleschau). Skierowałem się następnie do Kisielowa i Międzyświecia, gdzie trasa wiodła "po górach i dolinach", a następnie zamknąłem pętlę w Skoczowie (wjechałem na WTR).Potem wracałem do domu przez Kiczyce, Pireściec, Iłownicę, Landek i Brónów-dokładnie tak samo jak rankiem.

W domu byłem przed 20.00. Wyprawa okazała się sukcesem. Drugi raz w historii odwiedziłem na rowerze Słowację. Pogoda była początkowo ładna, ale od Mostów u Jabłonkowa się popsuła, burzyło, kropiło, ale byłem suchy- no nie licząc potu... Ilość przejechanych kilometrów to dokładnie 130. Zmeczenia raczej nie było, co prawda pod górki trochę się męczyłem, ale szybko przechodziło. Towarzyszyły mi piękne widoki na całej trasie.
Galeria jest tutaj.

Bohumin Czechy

Piątek, 1 maja 2009 · Komentarze(0)
Wyprawa nad Odrę.


W piątek 1.05.2009 roku planowaliśmy wybrać się nad Odrę-jedną z głównych rzek Polski i Czech. Wstaliśmy o 5.00 by o 6.25 na stacji kolejowej w Czarnolesiu wsiąść do pociągu relacji Czechowice-Dziedzice - Zebrzydowice. Na stacji w Zebrzydowicach byliśmy o godzinie 7.00. Pociągiem jechałem ja z siostrą. Jechaliśmy z Zebrzydowic na granicę polsko-czeską w Marklowicach Górnych. Nie przejeżdżaliśmy jednak przez byłe drogowe przejście. Granicę przejechaliśmy obok szkoły w Marlowicach Górnych. Zaraz po czeskiej stronie w miejscowości Dolní Marklovice znajduje się drewniany kościół, gdzie mieliśmy czekać na wujka, który potem nam towarzyszył. Podczas czekania pod kościół podjechał samochód, z którego wysiadł facet i poszedł na cmentarz. W samochodzie pozostała jego żona-czeszka. To właśnie z nią rozmawialiśmy!!! Rozmowa dotyczyła pogody, Święta Pracy, pochodów pierwszomajowych, Unii Europejskiej, waluty Euro i wypraw rowerowych... Pytała się nas skąd przyjechaliśmy i okazało się,że wie gdzie leżą Dziedzice (to pierwotna nazwa wsi, która obecnie tworzy miasto Czechowice-Dziedzice). Dowiedzieliśmy się o facecie, który właśnie przyjechał kiedyś z Dziedzic pociągiem do Zebrzydowic i podobnie jak my, zwiedzał na rowerze tamtejsze okolice. Mówiła,że ma rodzinę w polskich Żorach, a także w Niemczech. Mówiła,że Czesi równierz 1 maja obchodzą Święto Pracy, ale sklepy były otwarte. Czeszka pytała się czy w Polsce sklepy są zamknięte-odpowiedzieliśmy twierdząco. Mówiła też, że my w Polsce obchodzimy święto 2 maja-i tu się pomyliła, bo jak jej potem wyjaśniliśmy, w Polsce obchodzi się święto 3 maja (kościelne i państwowe). Następnie dowiedzieliśmy się,że na pochody pierwszomajowe Czesi szli nawet z wozami...Czeszka nie była jednak zadowolona z członkostwa Czech w Unii Europejskiej, bowiem, jak stwierdziła, że nic z tego nie mamy-tylko można podróżować bez granic i ceny, np. masła znacznie wzrosły (w Czechach). Na wieść o tym,że w przyszłości wprowadzone zostanie Euro równierz zareagowała sceptycznie. Wtedy wrócił jej mąż i wsiadł do auta, a ona powiedziała: "Nech se vam dařy na tych cestach!" (Powodzenia na drogach!) i pojechali. Za chwilę przyjechał wujek, który jak mówił, pobłądził na trasie (ale i my przyjechaliśmy na umówione miejsce za wcześnie) i dlatego przyjechał spóźniony. Po chwili byliśmy już w Petrovicach i niedaleko stacji kolejowej zwiedzaliśmy stare, ziemne bunkry. Znajdują się one w lesie. Są to podziemne korytarze zabezpieczone jakimś chyba żużlem... lub czymś w tym rodzaju. Tam też rozebraliśmy się do spodenek rowerowych (wcześniej było dosyć chłodno i mieliśmy ubrane bluzy i długie getry rowerowe). Skierowaliśmy się przez Zavadę do miejscowości Dětmarovice (Dziećmorowice). Naszym oczom ukazał się widok na elektrownię, tam też przejechaliśmy po moście nad Olzą. Następnie jadąc przez Dolní Lutyně (Lutynię), skierowaliśmy się do Bohumina.Ulicą Bohumińską wjechaliśmy do tego nadodrzańskiego miasta. Po chwili byliśmy już obok stacji kolejowej i w Starym Bohuminie. Na trasie jednak nieco pobłądziliśmy-i przypadkiem natrafiliśmy na jeden z czechosłowackich bukrów wojennych, tuż przy budowanej autostradzie do Polski. Rynek okazał się brzydką wizytówką tego miasta...ale postanowiliśmy tam odpocząć. Na rynku znajduje się pomnik poświęcony ofiarom pierwszej i drugiej wojny światowej. Po odpoczynku, skierowaliśmy się na most graniczny. Granicę pomiędzy Polską a Czechami stanowi tutaj rzeka Odra. To właśnie ta rzeka "zafundowała" nam powódź w lipcu 1997 roku... Roba już był raz nad Odrą w tym miejscu.Relacja z tej wyprawy znajduje się tutaj-wówczas była jeszcze kontrola graniczna. W Chałupkach widzieliśmy zamek i mapy tras rowerowych. Chcąc zobaczyć kolejne czechosłowackie bunkry wojenne musieliśmy wrócić się do Bohumina i zaraz za Odrą skręcić w prawo, w stronę linii kolejowej. Przejechaliśmy pod mostem drogowym i potem, skierowaliśmy się na południe wzdłuż torów. Podczas przejeżdżania przez autostradę, musieliśmy jechać 100 metrów środkiem ruchliwej autostrady (po prostu "czeski film" normalnie...) Tego jednak nie radzę robić, bo rowerzysta po autostradzie nie może jechać, a mandaty w Czechach są bardzo wysokie... W końcu po wielkich trudach dotarliśmy do bunkrów, do których owszem prowadzi droga dla samochodów, ale o rowerzystach już zapomniano...No cóż, to kolejny przykład dyskryminacji rowerzystów... Bukry są duże i naprawdę zrobiły na nas spore wrażenie. Zbudowali je Czesi w 1938 roku-wówczas Hitler na mocy układu monachijskiego zajmował niedaleki Kraj Sudecki, a Polacy zajmowali wtedy Zaolzie. Te bunkry niestety były zbudowane przeciwko Polsce, bowiem przez całe Dwudziestolecie międzywojenne stosunki polsko-czechosłowackie nie były najlepsze. Osobiście uważam to za wielki błąd Polaków i Czechów, ale cóż, punktem spornym było właśnie Zaolzie... Bunkry są bardzo dobrze zachowane i co dziwi, przebiega na nich droga (wcześniej w miejscu drogi była linia kolejowa!!!), pod którą jest tunel, łączący oba bunkry. Polecam to miejsce, bowiem nie jest to daleko od granicy w Chałupkach i można tam spokojnie dojechać autem, choć o rowerzystach w ogóle nie pomyśleli... Jadąc kawałkiem autostrady, skierowaliśmy się ponownie przez Bohumin do granicy w Chałupkach, a z tamtąd jechaliśmy do miejscowości Olza. Wcześniej jednak zjedliśmy obiad (schabowy z kapustą i frytkami + coca-cola= 14 złotych) w przydrożnym zajeździe. Tam spotkaliśmy się z rowerzystą, który jest w sekcji rowerowej KWK Marcel i pytał się skąd jedziemy i skąd jesteśmy. On zaś miał jechać do Ostravy w Czechach, ale silne podmuchy wiatru go pokonały i skrócił trasę. Opowiadał też, jak jeden facet postanowił wybrać się stamtąd aż do (UWAGA) Gdańska!!! To dopiero wyprawa!!! Zrobić ponad 3 tysiące km w 33 dni, wzdłuż zachodniej i północnej granicy Polski!!! Przyznam,ze mnie wprawiło to w niezły szok!!! Po posiłku wyruszyliśmy w kieruku miejscowości Olza. Po drodze zatrzymaliśmy się na moście nad Odrą i zauważyliśmy miejsce, gdzie Olza "wpada" do Odry, a terem pomiędzy tymi rzekami należy do Czech. W miejscowości Olza, skręciliśmy do miejscowości Odra, gdzie znajdują się poldery przeciwpowodziowe, zlokalizowane przy rzece Odrze. Następnie wałami przeciwpowodziowymi wróciliśmy do miejsca gdzie Olza "wpada" do Odry i jechaliśmy doliną Olzy (wzdłuż wałów i granicy państwa) przez takie miejscowości jak:Uchylsko, Gorzyczki (tutaj budowana jest polska autostrada A1),Łaziska, Godów (drewnainy kościół i ładne widoki na Wodzisław Śląski i całą dolinę Olzy w Czechach), Gołkowice (drewniany kościół) i Skrbeńsko (w Polsce). W Skrbeńsku przejechaliśmy do "czeskiego worka"(tak określiliśmy położenie Prstnej, Marklowic Dolnych i Petrovic obtoczonych z 3 stron przez Polskę). Po przejechaniu granicy zawitaliśmy do
Prstnej (Pierstnej) i odwiedziliśmy "Kolibę na konci světa"-czyli czeski bar we wspomnianym "worku". Roba tutaj już był, a relacja z tej wyprawy jest tutaj. Tam kupiliśmy sobie po coca-coli i chwilę odpoczęliśmy, by potem przejechać przez granicę w Lesie Pastuszyniec do jastrzębskiej dzielnicy Ruptawa. Tam pożegnaliśmy się z wujkiem ,który do swojego domu ma stąd około 10 kilometrów. Ja i siostra jechaliśmy polską stroną do Marklowic Górnych i stamtąd do stacji kolejowej w Zebrzydowicach. Pociągiem dojechaliśmy o godzinie 18.00 do Czarnolesia, a stamtąd już prosto do domu.


Ilość przejechanych kilometrów na rowerze to 93 km. (całkowita ilość to 159 km-przy czym 46 km pociągiem). Czas wyprawy to równe 12 godzin. Trasa nie była wymagająca- praktycznie nie było ciężkich podjazdów. Fajnie było pogadać sobie z Czeszką-to kolejny dowód na to,że bariera językowa praktycznie nie istnieje. Termin wyprawy to 1 maja 2009-czyli państwowe Świeto Pracy obchodzone w Polsce i Czechach, a także 5 rocznica wstąpienia obu krajów do Unii Europejskiej. To też 15 rocznica mojej I Komunii Świętej-czyli dnia, w którym stałem się właścicielem aż 2 rowerów. Podczas wyprawy była słoneczna pogoda i ciepło-około 20 stopni, ale dokuczał miejscami dość silny wiatr, który sprawił,że nasza skóra zmieniła kolor...Nedatywnym wspomnieniem pozostanie przejazd po czeskiej autostradzie i brak rowerowej drogi do bunkrów w Bohuminie. Negatywnie muszę też ocenić PKP. Nie dosyć,że wyprawa skończyła się wcześnie bo o 17.20 odjeżdża ostatni pociąg z Zebrzydowic do Czarnolesia, to też kolejny raz była "przygoda" z biletami.Otóż rano konduktor w pociągu mówił siostrze (pracownik PKP),że musi mieć bilet na rower, zaś wieczorem, w kasie, w Zebrzydowicach oświadczono,ze takiego biletu mieć nie musi... (zostawię to bez komentarza). Później okazało się,że od majowego weekendu PKP Przewozy Regionalne obniżyło ceny biletów na rower z 4,50zł do 1 zł-o czym nikt na kolei nas nie raczył poinformować...(bilety rowerowe kosztują złotówkę tylko w weekendy aż do września!!!) Tak więc przepłaciliśmy...



Jako mały post scriptum do tej wyprawy mogę uznać wycieczkę rowerową, przy której 3 maja 2009 towarzyszyła mi debiutantka-Agata i jej przyjaciel Matrix. No cóż, okazało się,że jej przyjaciel tak dziwnie się nazywa, bo jest królikiem!!! Takiego podopiecznego jeszcze nie było. Wówczas pokonaliśmy trasę Zabrzeg-Bronów-Miliardowice-Zabrzeg-Czechowice-Dziedzice. Pogoda była identyczna jak w dniu 1.05.2009 ,ale trasa znacznie krótsza bo około 25 km-co nie kwalilifikuje się jako wyprawa rowerowa.


Galeria z wyprawy nad Odrę jest tutaj.

Jankowice

Środa, 29 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Jankowice i okolice


29.04.2009 doszło do kolejnej wyprawy rowerowej w sezonie 2009. Tym razem wyprawa nie była wcale planowana...

Wyruszyliśmy stosunkowo późno z domu, bo dopiero o godzinie 17.00. Skierowaliśmy się do Zabrzega, a stamtąd na wał Zbiornika Goczałkowickiego i do Goczałkowic. Z tej miejscowości pojechaliśmy bezpośrednio do Pszczyny na tamtejszy rynek i do parku pszczyńskiego. Wkrótce jednak skierowaliśmy się do miejscowości Jankowice, gdzie znajduje się pokazowa zagroda żubrów, a także słynna na całą okolicę dyskoteka. To co nas zadziwiło w Jankowicach, to fakt, że w tej miejscowości jest bardzo dużo budowanych nowych domów- no coż, miejscowość ta położona jest w bliskim sąsiedztwie lasów kobiórskich. Z Jankowic pojechaliśmy przypadkowo do Studzienic, ale byliśmy tam krótko, bo potem ponownie wróciliśmy do Jankowic, gdzie obok "Starego Grantu" z głónej drogi skręciliśmy w prawo (ta główna droga to trasa Pszczyna-Bieruń) w trasę rowerową województwa śląskiego (zielony kolor trasy). Jechaliśmy tą trasą-podziwiając okolicę. Jedna z ulic, którą jechaliśmy miała dziwną nazwę- ul. Przyśnicza -czyżby ona komuś się przyśniła??? Tamtejsza okolica to też ładne domy i liczne budowy domów, pola, widok na okoliczny las oraz grupę Klimczoka i Szyndzielni w Beskidzie Śląskim-widok psują tylko słupy wysokiego napięcia... Jechaliśmy dalej w stronę lasu zieloną trasą rowerową. Tam w lesie zrobiliśmy sobie chwilowy postój nad Pszczynką. Wjechaliśmy wkrótce do Ćwiklic, a następnie do Rudołtowic. Tutaj zrobiło się już zimniej i zaczął zapadać zmrok. W Rudołtowicach znajduje się drewniany kościół i dom sołtysa, który... grozi zawaleniem...Jechaliśmy dalej w stronę rzeki Wisły, gdzie znajduje się przeprawa na stronę Czechowic-Dziedzic. Ta przeprawa jest dosyć stara i nie przystosowana do rowerów... Następnie po pokonaniu tej przeprawy znaleźliśmy się na terenie Bielskiego Parku Techniki Lotniczej, czyli lotniska zlokalizowanego na haldach KWK "Silesia" w Czechowicach-Dziedzicach. Po minięciu lotniska, jechaliśmy obok torów prowadzących z kopalni. Wjechaliśmy na kolonię Żebracz, a stamtąd skierowaliśmy się w stronę kościoła Św. Barbary i jechaliśmy prosto ul.Węglową aż do skrzyżowania z DK 1. Następnie skierowaliśmy się na ul.Legionów i Wayńskiego, którą jechaliśmy aż do Zabrzega. W miejscu, gdzie łączy się ulica Waryńskiego z ul.Do Zapory (prowadzi ona do wału Jeziora Goczałkowickiego), znajduje się kamień wskazujący odległość 322 km do Wiednia-jest to pamiątka z czasów, kiedy Zabrzeg należał do Austro-Węgier!!! Z Zabrzega, jechaliśmy do Miliardowic, a stamtąd do domu.

Ilość kilometrów to około 70. Pogoda bardzo dobra, słonecznie-temperatura 24 stopnie, ale w miarę zapadnięcia zmroku ochłodziło się o 10 stopni.Galeria zdjęć z tej wyprawy jest tutaj

Powiat pszczyński

Niedziela, 26 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Powiat pszczyński

Druga wyprawa sezonu 2009 miała nieco inny charakter... Odbyła się w niedzielę 26.04.2009 roku. Rozpoczęła się o godzinie 13:45 w Miliardowicach. Z tej dzielnicy Ligoty, skierowałem się do Zabrzega, a następnie do Czechowic-Dziedzic. Tam dokładnie pod wiaduktem (który jest częścią DK 1 Katowice-Cieszyn), umówiłem się z osobą, która po raz pierwszy miała okazję "gościnnie" uczestniczyć ze mną w oficjalnej wyprawie rowerowej. Tą osobą jest dziewczyna o imieniu Agata. Szczegóły w jaki sposób ją poznałem są opisane tutaj. Po przywitaniu się pojechaliśmy w stronę Goczałkowic-Zdroju, a następnie do centrum tej miejscowości. Ku naszemu zdziwieniu tam przy kościele akurat był odpust parafialny i obok drogi stały stragany-jak to na odpustach bywa... Następnie skierowaliśmy się na trasę z Goczałkowic do Łąki, skąd rozpościera się znakomity widok na pasmo Szyndzielni i Klimczoka oraz pobliski Zbiornik Goczałkowicki. Trasa jest nieco pagókowata, ale w końcu zawitaliśmy do Łąki, gdzie poleciłem mojej towarzyszce zakup wody, bowiem przewidywałem,że na dalszej trasie sklepów raczej nie będzie... Po kilku minutach postoju pod sklepem skierowaliśmy się do Pszczyny, a następnie w stronę tzw. Łąckiej grobli, która zaprowadziła nas w okolice Poręby koło Pszczyny. Tam weszliśmy na jakąś drogę przy lesie, gdzie chwilę odpoczęliśmy. Zabawnym elementem okazał się zerwany przewód telekomunikacyjny-Roba próbował "dodzwonić się gdziekolwiek, ale w eterze było milczenie", co potem Agata równierz stwierdziła. Z Poręby jechaliśmy kilka metrów dosyć ruchliwą trasą Pszczyna-Żory, z której skręciliśmy w okolicach wału Zbiornika Łąka. Przejechaliśmy po wale tegoż zbiornika do Łąki, gdzie wjechaliśmy na znaną mi trasę "Eurovelo R4" i skierowaliśmy się do Wisły Wielkiej. Tam zaraz po wjechaniu do lasu, zobaczyliśmy dwa samochody-nie wiadomo po co tam przyjechały... Po chwili zobaczyliśmy dotąd nieznaną mi drogę, która jak się okazało prowadzi w całkiem fajne miejsce nad jeziorem. Siedzieliśmy tam kiladziesiąt minut, a potem wróciliśmy się na R4 i jechaliśmy dalej. Po pokonaniu drogi z płyt, jechaliśmy polnymi drogami do drogi wiodącej z Pszczyny do Strumienia.Skierowaliśmy się do Łąki, a następnie wróciliśmy do Goczałkowic. Tam był postój w polach rzepaku... W Goczałkowicach-Zdroju skierowaliśmy się do Czechowic-Dziedzic, gdzie pożegnalismy się, a następnie Roba jadąc "swoją stałą trasą" przez Zabrzeg wrócił do domu.

Odległość jaką pokonałem podczas tej wyprawy to około 50 km. Pogoda niemal letnia-temperatura powyżej 20 stopni Celsjusza. Wyprawa ta jest w pewnym sensie zapoznaniem się Agaty z prawdziwymi wyprawami rowerowymi. Ważne jest aby za pierwszym podejściem nie forsować swojego organizmu do granic możliwości-dlatego na prośbę Agaty podczas wyprawy bylo dosyć dużo chwilowych postojów. Roba doskonale pamięta swoje początki i wie,że tak się zaczynało przygodę z wyprawami dokładnie 15 lat temu!!! Swoje wyprawy zaczynałem na rowerze komunijnym w wieku 9 lat. Muszę tutaj wspomnieć,że po raz pierwszy przez pewną część wyprawy mogłem dosłownie przypomnieć sobie te czasy-rower Agaty jest łudząco podobny do mojego pierwszego "górala" marki "Kowalewo", na którym wszystko się zaczęło. Przez pewien czas miałem okazję przypomnieć sobie jak się jeździło na tym rowerze...
Galeria zdjęć jest tutaj.

Orzesze

Niedziela, 19 kwietnia 2009 · Komentarze(0)
Orzesze

W niedzielę 19.04.2009 po niezwykle udanym sezonie narciarskim 2008/2009 który właśnie się zakończył postanowiłem przesiąść się na rower i rozpocząć sezon rowerowy 2009.

Wyprawa rozpoczęła się w Zabrzegu na wale Jeziora Goczałkowickiego, o godzinie 14.00. Tam właśnie umówiłem się z kumplem Szymonem na spotkanie. Po powitaniu pojechaliśmy nad Wisłę do Zabrzega, a następnie kładką przeszliśmy na stronę Goczałkowic. Odwiedziliśmy tą miejscowość i pogadaliśmy sobie o wielu ciekawych rzeczach (jak to faceci-gadaliśmy o dziewczynach). Następnie pojechaliśmy do Pszczyny i tutaj musieliśmy się rozstać, bo Szymon musiał jechać do dziewczyny. Ja jednak postanowiłem kontunuować wypad i pojechałem przez Piasek do Jankowic. Tam są fajne tereny na rowery, toteż pojeździłem po okolicy i udałem się przez lasy kobiórskie do samego Kobióra. W Kobiórze znalazłem dobrze znaną mi trasę rowerową "Plessówka" i jadąc nią jechałem trochę dalej, ale skierowałem się potem na Gostyń a z tamtąd do Orzesza. Wjeżdżając do Gostynia wjechałem na teren powiatu mikołowskiego, a moim oczom ukazała się elektrownia Łaziska. Przez pewien okres w Orzeszu kierowałem się na Woszczyce, ale ostatecznie skierowałem się do lasów kobiórskich i do Radostowic. Z tej miejscowości jechałem do Poręby. Tam zaczęło się ściemniać. Przejechałem wałem zbiornika Łąka, a następnie skierowałem się do Pszczyny, a potem do Goczałkowic i z tamtąd przez Zabrzeg do domu.

Łącznie przejechany dystans to 84 km. Inauguracja odbyła się przy bardzo dobrej pogodzie-było słonecznie i około 20 stopni Celsjusza. Galeria zdjęć jest tutaj.

Do Betlejem...

Czwartek, 25 grudnia 2008 · Komentarze(0)
"Przybierzeli do Betlejem"...na rowerze!



25 grudnia 2008 to niezwykły dzień. Oczywiście oprócz tego, że jest to pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia to spedziłem go ... na rowerze!!! Mimo chłodu i opadów śniegu, którego w górach nadal jest za mało na dobre szusy na nartach, postanowiłem wspólnie z siostrą odwiedzić Strumień. Wyruszyliśmy zaraz po światecznym obiedzie. Kierowalismy się drogą z Bronowa do Landeka, a w Landeku wjechaliśmy na trasę Jasienica-Strumień. Skręcilismy w prawo z WTR i jechaliśmy główną drogą przez Chybie i Zabłocie do Strumienia. Po drodze robiłem fotki,żeby upamietnić ten niezły wyczyn!!! W Strumieniu objechaliśmy rynek i wjechaliśmy przed kościół św.Barbary obok którego specjalnie zrobiono żywą szopkę bozonarodzeniową!!! "Strumieńskie Betlejem" bo tak ją nazwano stoi w okresie świątecznym od 20.12.2008 do 16.01.2009. Do "Strumieńskiego Betlejem" przybyły osły, barany, róznorodne ptactwo-nawet egzotyczne, kucyki i oczywiście Święta Rodzina. Jak widać ludzie wpadli na całkiem niezły pomysł i postanowili niezwykle realistycznie upamiętnić Boże Narodzenie... Po ogladnięciu szopki i zrobieniu kilku fotek, skierowalismy się ponownie na strumieński rynek i pojechaliśmy drogą w stronę...Pszczyny!!! Po drodze zawitaliśmy do Wisły Małej i Wielkiej i Łąki podziwiając jednocześnie północne brzegi Zbiornika Goczałkowickiego w zimowej scenerii. Następnie zawitaliśmy do Pszczyny i Goczałkowic, gdzie skierowaliśmy się trasą WTR na wał Zbiornika Goczałkowickiego. Była 3 kilometrowa jazda po chropowatym lodzie!!! Następnie przejechaliśmy przez Czarnolesie i stamtąd pojechaliśmy do domu.
Warunki jakie mieliśmy podczas wyprawy były jak dla nas bardzo nietypowe- padał drobny...śnieg!!! Temperatura była około zera, ale zadawało się,że nawet była ujemna!!!
Ta wyprawa to obalenie tradycji,że zimą jednak da się nie tylko jeździć na nartach, ale też jak się człowiek uprze to i da się na rowerze!!! Przypomina mi się tutaj jeden rowerzysta, ktorego kiedyś na trasie spotkałem (opis wyprawy jest na roba25.pl.tl/Piersciec_Grodziec.htm). Mówił on,że przy -5 stopniach i słońcu też się fajnie jeździ na rowerze. Osobiście zimą preferuję narciarstwo, ale gdy nie da się jechać na narty to jak pozwalają na to warunki drogowe i pogodowe mozna skorzystać z roweru. Jdnak jazda na rowerze zimą jest calkiem inna niż latem. Mimo tego mój licznik 25.12.2008 roku zanotował 50 km.!!!
Galeria zdjęc znajdzuje się tutaj