Wadowice

Czwartek, 6 listopada 2008 · Komentarze(0)
II Wyprawa Papieska
"W hołdzie wielkiemu Rodakowi-Papieżowi Janowi Pawłowi II"



6.11.2008 postanowiłem wybrać się po raz drugi w historii do Wadowic. Początkowo wyprawa ta była planowana na 16.10.2008 czyli w 30 rocznicę wyboru kardynała Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. Niestety z powodu niesprzyjających warunków pogodowych ta wyprawa nie mogła sie odbyć. Udało się to właśnie dopiero 6.11.2008 roku. Wyprawę rozpoczałem wcześnie, bo około 8:00 ze względu na to,że już wcześnie robi się ciemno.Z domu w Ligocie ruszyłem przez Miliardowice w kierunku Zabrzega i po kilunastu minutach byłem już w Czechowicach-Dziedzicach. W tym mieście skierowałem się nieco na południe-w stronę Bielska-Białej, ale nie jechałem do tego miasta, a do Bestwiny. Tam zaczęły się zjazdy i podjazdy, czyli popularne pagórki, które cały czas mi towarzyszyły, aż do samych Wadowic. Z Bestwiny pojechałem przez Janowice do Pisarzowic. Tam trochę pojeździłem po okolicy, a następnie skierowałem się do Hecznarowic. To już tylko krok do Kęt-oczywiście wcześniej przejechałem główną drogą przez most na Sole w Kobiernicach i wjechałem do centrum Kęt. Tam odwiedziłem rynek-widać było zerwany dach na jednym z budynków przy kęckim rynku-to skutek wichury jaka przeszła nad Podbeskidziem początkiem listopada. tutaj tez miałem planowany pierwszy postój na trasie do Wadowic. Nie zamierzałem dalej jechać główną drogą Bielsko-Kraków, więc skręciłem na tzw.Kęckie góry północne w kierunku miejscowości Witkowice. Tam pomimo niezbyt dobrej widoczności (na niebie od zachodu zaczęły się pojawiać kłębiaste deszczowe chmury) widać było Beskid Mały. Widoki na góry towarzyszyły mi na całej trasie.Podobnie było z pagórkami, które całyczas musiałem bez przerwy pokonywać. Po przejechaniu przez Witkowice skierowałem sie prosto na Nidek. Trasą tą jechałem już podczas powrotu z mojej pierwszej wyprawy do Wadowic, która miała miejsce 15.10.2007.w nidku skreciłem w lewo w drogę 781,a nastepnie w prawo na Frydrychowice. Tam znajduje się bardzo ostry podjazd, którego pokonanie równa się z pokonaniem przełęczy Kubalonka (pokonałem tą przełęcz podczas wyprawy na trzy granice do Jaworzynki i na Słowację). Jesli ktoś chce zobaczyć to specyficzne miejsce polecam kliknąć tutaj. wjechałem do miejscowości Tomice-tam znajduje się punkt widokowy na okolice Wadowic (przysiółek Piekło) z widokiem na Beskid Mały (Leskowiec, Groń Jana Pawła II) oraz dolinę rzeki Skawa i Tatry (przy dobrej widoczności). Zaraz po wjechaniu w granice administracyjne Wadowic odwiedziłem sklep i zakupiłem jedzenie.Podczas stania w kolejce w tym sklepie byłem światkiem czegoś, jak dla mnie, bardzo zaskakującego. Otórz stojący przede mną klient kupował m.in. "spory prowiant", czyli 4 flaszki wódki, 2 flaszki taniego wina i cały transporter piwa!!! Po dokonaniu transakcji owy jegomość oświadczył wszystkim,że to wszystko (piwo+wino+wódka) pomiesza, zagotuje i... wypije!!! Podobno taki "niezły grzaniec" bardzo mu smakuje. No cóż, ludzie mają różne gusty, ale jak dla mnie to piwo+wino+wódka=mieszanina wybuchowa... Wypić taką "mięszankę" to dla mnie prawdziwa sztuka tylko dla twardzieli-piwo pomięszane z wódką i winem może nie jednemu zafundować niezłe "dolegliwości żołądkowe"...Po tym niezłym szoku pojechałem dalej. Moim oczom najpierw ukazała się wierza bazyliki Ofiarowania NMP przy rynku, na który właśnie wjechałem. Tutaj pojadłem sobie i pooglądałem bazylikę, pomnik Jana Pawła II oraz Jego dom rodzinny, który znajduje się zaraz obok świątyni. Dziś jest to muzeum, gdzie wystawione są m.in. fotografie młodego Karola Wojtyły, które ogladałem. Po ogladnięciu rynku, bazyliki i domu Papieża, pojechałem w stronę Jaroszowic (aleją MNP Fatimskiej). Przy trasie znajduje się lasek a w nim "Ściezka przyrodnicza Na Dzwonku". Postanowiłem odwiedzić to leśne wzgórze. Jeździło się fajnie. Pogoda się poprawiła i zdjąłem ciepłe getry rowerowe i ubrałem cienkie getry rowerowe-zaczęło świecić słońce. Kiedy zjeżdżałem z ostatniego "przystanku" zderzenia z gałęzią nie wytrzymała moja stara lampka rowerowa. Mocowanie się złamało i lampka spadła, ale na szczęście miałem drugą, która jest sprawna. Skierowałem się dalej drogą przez Gorzeń Górny do Świnnej Poręby. W tej miejscowsci postanowiłem, że dalej już nie pojadę-zobaczyłem tam jak idzie budowa zapory wodnej na Skawie. Powstaje tam bowiem sztuczny zbiornik wodny. Tama ma być wysoka na 16 metrów. Zawróciłem i jadąc bocznymi drogami powróciłem do Wadowic na rynek. Tam jeszcze raz zrobiłem sobie przystanek i ruszyłem dalej w drogę.Ruszyłem trasą na Tomice, a nastepnie zawitalem w Radoczy. W graboszycach postanowiłem skręcić na Przybradz, ponieważ pogarszała się pogoda-zrobiła się mgła i nadciagnęły deszczowe chmury. W Przybradzu skierowałem się na Gierałtowice i Gierałtowiczki-tutaj mialem do pokonania kilkanascie pagorkow. Niestety mgła uniemożliwiła podziwianie Beskidu Małego. Po jakimś czasie droga zaprowadziła mnie do Głębowic, a potem do Osieka Górnego. W Osieku przy kościele zrobiłem sobie krótki przystanek, by potem wyjechać na drogę prowadzącą do Brzeszcz. Znalazłem się bowiem na serpentynie, ktorą juz jechałem podczas wyprawy do Polanki Wielkiej i okolic. W tym miejscu jechałem dokładnie aż do domu tą samą trasą-tyle, że w odwrotnym kierunku. I tak w Osieku skierowałem się na Bielany. Przejechałem przez Sołę i znalazłem się w Zasolu Bielańskim, a nastepnie na terenie Jawiszowic. Tutaj przyspieszyłem tempo,żeby gnać do domu "na maksa". Jechałem przez Dankowice, ale skróciłem drogę jadąc koło dworka i w stronę kościoła. Następnie w szybkim tempie znalazłem się (w rekordowo szybkim tempie pokonałem podjazdy i zjazdy) w Bestwinie. Tutaj zamkneła się moja pętla, bo przecież już dziś w Bestwinie byłem. Teraz tylko szybko do Czechowic-Dziedzic. W tym mieście postanowiłem przejechać szybko przez centrum-gdzie już zapadła całkowita ciemność. Miałem nieco problem z przejechaniem przez skrzyzowanie z DK1, bo nie było tam sygnalizacji świetlnej,a na drodze był niemiłosierny korek. Po chwili jednak przedostałem się na drugi koniec i nadal z szybką predkością pędziłem przez Zabrzeg i Miliardowice do domu.

Wyprawa całkowicie udana-zero zmęczenia-"Powerrade" zrobiło swoje- i przejechany dystans to 151 km. Do tego należy dodać,że na niektórych odcinkach osiągałem sporą prędkość rzędu nawet 65 km na godzinę, co dla mnie jest zdecydowaną rzadkością. Prez całą trasę teren byl pagórkowaty.
Galeria zdjęć z wyprawy jest tutaj IIWYPRAWAPAPIESKA.PXD.PL

Gogołowa

Niedziela, 19 października 2008 · Komentarze(0)
Subregion Zachodni-
czyli Jastrzębie,Gogołowa, Połomia,Mszana, Wodzisław Śląski





W niedzielę 19.10.2008 postanowiłem wybrać się z wyprawą rowerową do Gogołowej-miejscowości, z którą poniekąd jestem związany od zawsze. To właśnie w tej miejscowości mieszkał "za kawalera" mój tata.

Swoją wyprawę rozpoczałem około godz. 11.00 i skierowałem się WTR z Bronowa do Landeka. Tam wjechałem na drogę Jasienica-Strumień i faktycznie jechałem nią aż do Strumienia po drodze odwiedzając Chybie (znajduje się tutaj sanktuarium NMP z Gołysza oraz stawy doświadczalne PAN) i Zabłocie (kiedyś tutaj bywało się ...).Do Strumienia wjechałem przez stary most na Wiśle, która tutaj wlewa się do Zbiornika Goczałkowickiego. Jechałem od razu na Zbytków, gdzie wjechałem na szlak Eurovelo R4, który miał mnie zaprowadzić do Jastrzębia.W Zbytkowie jechałem cały czas wzdłuż tego szlaku. Wjechałem do Golasowic i tutaj skorzystałem z lokalnych szlaków gminy Pawłowice (powiat pszczyński!!!!) i w ten sposób jadąc przez las wyjechałem w dzielnicy Jastrzębia-Bziu Zameckim Tam trasa prowadziła ul.Gospodarską, K.Świerczewskiego i Cichą-pojawiły się też pierwsze podjazdy i zjazdy, a także charakterystyczny dla tego regionu krajobraz z kopalniami ("Pniówek"," Zofiówka"). W Jastrzębiu przejechałem przez las "Kyndra", gdzie znajduje się tor motokrosowy. Niestety remontowano tutaj most na drodze, ale udało mi się jechać dalej aż do wiaduktu, gdzie kiedyś były tory PKP z Zebrzydowic do Jastrzębia-Moszczenicy. Tam jechałem już zieloną trasą rowerową Subregionu Zachodniego, która wiodła do Świerklan. Przejechałem za kopalnią "Zofiówka" i osiedlem, by po kilkunastu metrach wjechać na drogę wiodącą do Gogołowej. Zaraz po wjechaniu w granice administracyjne Sołectwa Gogołowa jest dosyć długi zjazd, a na wprost widać kopalnię "Borynia" i jej hałdę "Borynia-Jar", zaś z lewej strony widać kopalnię "Jastrzębie" z hałdą "Pochwacie". Na kopalni "Jastrzębie" kiedyś pracował mój tata-wcześniej pracował na KWK Moszczenica, ale niestety tamtą kopalnię zamknięto. Wjechałem do centrum Gogołowej i tu napotkałem na strasznie wyglądający wypadek!!! Motocyklista jadący na "ścigaczu" zderzył się czołowo z Fiatem Punto. Z motora nic nie zostało, a auto było bardzo mocno pokiereszowane z przodu. Samochód chyba jechał od Jastrzębia, a motor od Połomii (miejscowość w gminie Mszana-podobnie jak Gogołowa). Na drodze leżeli mocno pokrwawieni ludzie z motora (motorem jechały 2 osoby) i ktoś ich przykrywał kocem. Wkrótce potem nadjechał ambulans i straż pożarna. No cóż ten wypadek to doskonały przykład głupoty-czyli szaleńczej jazdy na "ścigaczu". Nie przypadkiem osoby tak jeżdżące nazywa się "dawcami organów". Roba osobiście nie jest przeciwnikiem motorów, ani motocyklistów, ale zdecydowanie potępia brawurę, która często towarzyszy "jeźdźcom" i zastanawia się: Czy im się tak spieszy na "tamten" świat??? Roba osobiście nigdy nie widział tak dramatycznego w skutkach wypadku. Wstrząśniety tym jak kończy się brawura na "ścigaczach" pojechałem dalej-do góry drogą w stronę domu państwa Mandrysz . Na początku droga ostro pnie się do góry ale potem trud wynagradzają widoki. Jak mówią miejscowi ta dzielnica Gogołowej nazywa się Berlin. Ta droga szczególnie jest mi znana z dzieciństwa. Tutaj wiele razy chodziłem z tatą, z autobusu 168 (jadącego do Gogołowej z dworca w Jastrzębiu) jak jeszcze nie mieliśmy samochodu, a te widoki szczególnie utkwiły mi w pamięci, choć nie raz szliśmy tu po ciemku. Nastepnie przy domu państwa Mandrysz skręciłem na chodniczek (kiedyś wydeptany i błotnisty, a teraz doczekał się betonowych kostek i oświetlenia!!!). Jechałem tym chodniczkiem aż do ul.Leśnej. Tam skręciłem w lewo prosto do domu wujka. Następnie spotkałem się z wujkiem u niego w domu.
Od Bzia aż do domu wujka w Gogołowej teren jest pagórkowaty. Owe pagórki to pozostałość po cofającym się lodowcu.Wiele ludzi sądzi, ze pagórki są efektem eksploatacji węgla kamiennego, co oczywiście nie do końca jest prawdą. Owszem odnotowuje się tutaj wstrząsy sejsmiczne, będące następstwem eksploatacji węgla, które powodują dużą deformację terenu, a domy zabezpiecza się specjalnym zbrojeniem nazywanym po śląsku "ankrami". W domu wujek zapytał mnie czy mam dosyć siły na zwiedzenie okolicy, czy chciałbym wyjść podziwiać widoki z hałdy "Borynia-Jar". Wolałem jednak wybrać się "na kole" (na rowerze) w teren. I tak pojechaliśmy do polną drogą do Gogołowej. Po drodze wujek mówił,że na tej górce kiedyś mój tata i inni jeździli na nartach-faktycznie warunki mieli dobre. Wjechalismy na drogę do Połomii. W Połomii przyjechaliśmy nad jezioro, które powstało całkiem niedawno wskutek osiadania terenu, przez który przepływa rzeka Szotkówka-to znakomity przykład szkód górniczych. Kiedyś były tam domy i pola oraz linia elektryczna. Dziś jest pełno wody, z której wyłaniają się słupy energetyczne-jeden z nich jest już bardzo mocno zanurzony w wodzie-oczywiście nie ma już kabli. Jezioro cały czas się powiększa i pogłębia wskutek notorycznego osiadania terenu. Stanowi ono duże zagrożenie dla pozostałych tam jeszcze domów (jeden z nich niebezpiecznie jest pochylony w stronę wody-dom jest piętowy i zamieszkały!!!) Woda coraz bardziej zbliża się ku domostwom. Wraz z terenem osiada droga, po której jechaliśmy-była już wielokrotnie nadsypywana. Jak poężny jest rozmiar szkód górniczych widzieliśmy na jednym z okolicznych budynków przy brzegu jeziora-szczeliny w ścianach były tak duże, że szło by wsadzić tam całą dłoń. Budynek już nie jest zamieszkały-bo po prostu się do tego nie nadaje!!! W Połomii widzieliśmy też kościół, do którego chodził mój tata. Z nad zalewiska pogórniczego w Połomii, pojechaliśmy do Mszanej, a z tamtąd do Wodzisławia Śląskiego (droga nr 933). Jechaliśmy też przez miejscowość Marklowice-znaną z dowcipów opowiadanych np. przez "Masztalskiego" na Górnym Śląsku. Wjeżdżając do Wodzisławia, wjechaliśmy do lasu, gdzie było mnóstwo wąwozów-to równierz pozostałości po lodowcu. W lesie skręciliśmy do Baszty Rycerskiej zwanej też Wierzą Romantyczną. Niestety któś ją wcześniej bardzo zdewastował i podpalił, przez co ten obiekt popada w ruinę. Tutaj zatrzymaliśmy się na chwilę by odpocząć. Oprócz nas była tam też grupa innych ludzi.Ta neogotycka około 20 metrowa baszta wybudowana w latach 1867-1868 w lesie miejskim na historycznym Grodzisku przez ówczesnego właściciela miasta, zagorzałego romantyka Edwarda Braunsa. Nie nacieszył się nią zbyt długo ponieważ zmarł w 1881 roku czyli 13 lat po jej wzniesieniu. W 1925 roku właścicielami baszty oraz przyległego terenu zostali Stefan Krzystek i Jan Kowol - wodzisławscy kupcy. Utworzyli z niej punkt widokowy oraz restaurację co wiązało się z jej kapitalnym remontem. Wg ówczesnej księgi pamiątkowej wspięło się tam pierwszego dnia otwarcia aż 338 osób. W 1938 roku baszta zaczęła popadać w ruinę, i tak było do 1991 roku kiedy staraniem Towarzystwa Miłośników Ziemi Wodzisławskiej basztę odrestaurowano i utworzono punkt widokowy. W czerwcu 2004 roku baszta została podpalona przez nieznanych sprawców i obecnie popada w ruinę. Po odpoczynku wróciliśmy tą samą drogą do Marklowic, a z tamtąd jechaliśmy bezpośrednio do Połomii-znajdują się tam równierz trasy rowerowe Subregionu Zachodniego i widać czeską elektrownię w Dziećmorowicach.W Połomii ( i wcześniej jak byliśmy w Mszanej) budowana jest autostrada A1.
Tutaj akurat będzie znajdował się odcinek Świerklamy-Gorzyczki-Granica z Czechami. Jak widzieliśmy ostro wzięto się do pracy., bo według planów ma to się tutaj skończyć w grudniu 2009-trzymajmy kciuki żeby tak było. Z Połomii jechaliśmy do Gogołowej i dokładnie tą samą trasą, którą wcześniej jechaliśmy wróciliśmy do domu wujka, a mój licznik wówczas zamotował 60 km. 40 km jest dokładnie od mojego domu w Ligocie do domu wujka.Po krótkim pobycie w domu wujka musiałem niestety się już z nim pożegnać i wracać do siebie. Jechałem ul.Leśną w stronę hałdy boryńskiej, gdzie w pewnym momencie skręciłem (jak wcześniej radził mi wujek) w polną dróżkę (ale dosyć równą), która zaprowadziła mnie do drogi z kopalni Borynia do centrum Gogołowej. Tak oto znalazłem się na drodze 'na Zofiówkę" i jechałem dokładnie ta samą trasą jak wcześniej, kiedy jechałem do Gogołowej, z tym że nie skręcałem już na żadne inne lokalne trasy, tylko "trzymałem się" Eurovelo R4 cały czas, z powodu szybko zapadającego zmroku. Trasa zaprowadziła mnie do Strumienia, po czym jadąc przez Zabłocie, Chybie, Landek wjechałem na WTR i przez Bronów wróciłem do domu, a licznik zanotował równe 100 km.!!!
Wyprawa zakończyła się już po zmroku. Cieszy mnie fakt,że po raz kolejny mogłem odwiedzić strony, gdzie urodził się i mieszkał mój ojciec, a przy okazji dowiedziałem się paru ciekawych rzeczy o tym terenie. Nigdy tez na trasie nie widziałem takiej ilości kopalń-wszak to zagłębie węglowe należy do Jastrzębskiej Spółki Węglowej.Nie obce są tutaj też szkody górnicze, których znakomitym przykładem jest jezioro w Połomii. Smutnym akcentem było to,że natknąłem się w Gogołowej na straszny wypadek. Tutaj równierz muszę podkreślić,że nigdy wcześniej na rowerze nie byłem w Połomii, Mszanej, Marklowicach i Wodzisławiu Śląskim.
Chcesz wiedzieć więcej o Subregionie Zachodnim???
Kliknij na http://www.subregion.pl/

Galeria zdjęć z tej wyprawy znajduje się tutaj. FILMIK Z WYPRAWY JEST www.youtube.com/watch

11.05.2009 podczas samochodowej wizyty w Gogołowej zdobyliśmy hałdę "Borynia-Jar" z buta. Galeria zdjęć z tego wydarzenia jest tutaj.

Po gorkach

Niedziela, 12 października 2008 · Komentarze(0)
Po górkach czyli

Bronów-Landek-Pierściec-Kiczyce-Skoczów-Harbutowice-Górki Wielkie-Świętoszówka-Grodziec-Bielowicko-Wieszczęta-Roztropice-Rudzica-Bronów.

12 października 2008 postanowiliśmy wspólnie z siostrą i wujkiem wybrać się na wyprawę rowerową. Celu tak naprawdę nie mieliśmy-jechaliśmy przed siebie i gdzie oczy poniosą...

Wyprawa rozpoczęła się w Bronowie, skąd WTR skierowaliśmy się do Landeka. Tam skręciliśmy w prawo w stronę Chybia, a w lesie wjechaliśmy na szlak rowerowy wiodący przez Pierściec do Skoczowa. Droga w tym lesie wysypana jesy drobnym kamieniem, ale jedzie się super. Po kilkunastu minutach jazdy lasem wyjechaliśmy we wsi Pierściec. Tam skierowaliśmy się w stronę linii PKP, a następnie pod maszt telefonii komórkowej. Ze wzniesienia, na którym stoi ten maszt rozpościera się ładny widok na Beskidy i Dolinę Górnej Wisły, oraz okolice Jastrzębia. Z tego wzmiesienia zjechaliśmy do Kiczyc, a tam jadąc główną drogą na Skoczów w okolicy oczyszczalni ścieków wjechaliśmy na WTR wiodącą wałem rzeki Wisły, którą przejechaliśmy w okolicy wiaduktu. Przez chwilę podziwialiśmy faunę i florę Wisły, a następnie przejechaliśmy pod drogą S1 Bielsko-Cieszyn i w Harbutowicach odbiliśmy na szlak Greenways do Górek Małych. Jadąc urokliwymi zakątkami tej miejscowości i podziwiając widoki na Rónicę i Błatnią oraz Brenną wjchaliśmy do Górek Wielkich obok kościoła. Z tamtąd skierowaliśmy się głowną drogą do Świętoszówki. Po drodze skosztowaliśmy jabłek z tzw "złodziejki"-jak zawsze ze "złodziejki" jabłka smakują najlepie!!! W Świetoszówce pod sklepem spotkaliśmy się z 2 rowerzystami (Pan i Pani), którzy wracali do domu po zdobyciu góry Żar w Beskidzie Małym. Wywołało to u mnie spory podziw, ale no cóż tak trzymać. Oni mówili,że na Żarze byli już dzień wcześniej, a teraz wracają do domu. Oni na rowerach jeżdżą równierz zimą (jak powiedział Pan 'przy -5 stopniach i słońcu też się fajnie jeździ), my im odpowiedziliśmy,że zimą to u nas pierwsze miejsce zajmują narty. Pani zaś zmagała się kiedyś z okularami, które my akurat posiadamy-mówiła, że się jej w jednym miejscu złamały i trudno było skleić. Rozmawialiśmy równierz o rowerowych wojażach i otym co się komu przytrafiło podczas wypraw. Na końcu wspólnie zgodzilismy się,że rower to super alternatywa na wolny czas i pożegnaliśmy się. Wjechaliśmy na zamek do Grodźca...Przez chwilę podziwialiśmy tę budowlę, a nastepnie ruszyliśmy do Roztropic. Tam omal nie dostaliśmy zawału, gdy jakiś wariat jechał swoim samochodem niczym rajdowiec i skręcał też jak rajdowiec. My wtedy odpoczywaliśmy na przystanku, a następnie pojechaliśmy do Rudzicy, a z tamtąd przez Bronów do domu.
Pokonany dystans to 50 km, pogoda super-ciepło jak na jesień i bez wiatru. Na trasie mieliśmy kilkanście podjazdów i zjazdów (Rudzica, Roztropice, Wieszczęta, Grodziec, Bielowicko).
Galeria zdjęć znajduje się tutaj.

Brenna

Niedziela, 28 września 2008 · Komentarze(0)
Brenna 2008

28.09.2008 panowała wspaniała pogoda do dobycia wyprawy rowerowej. Złota polska jesień tym razem skusiła mnie do odwiedzenia Brennej-miejscowości położonej w dolinie Brennicy pomiędzy szczytem Równicy i Błatniej (tą górę miałem okazję już zdobyć na rowerze).
Swoją wyprawę rozpocząłem w Bronowie, jadąc w stronę Rudzicy przez tzw.Woźniok. Jadąc obok Rancza Konior, szlakiem Greenways, wyjechałem na górkę rudzicką i znalazłem się obok kościoła św.Jana Chrzciciela. Niedaleko kościoła znajduje się równierz galeria autorska Floriana Kohuta "Pod strachem polnym". W centrum Rudzicy skierowałem się na Wieszczęta. Na trasie towarzyszyły mi wspaniałe widoki na masyw Klimczoka, Szyndzielni i Błatniej, zaś z drugiej strony widać Dolinę Górnej Wisły z Jeziorem Goczałkowickim; widok rozciąga się od elektrowni w Dziećmorowicach (Rep.Czeska) poprzez elektrownię Łaziska aż w okolice Oświęcimia!!! Tak wspaniały widok można obserwować tylko w pogodne i bezchmurne dni... Z Wieszcząt można dostrzec równierz Beskid Mały, Czantorię, Równicę i okolice Cieszyna i Skoczowa. Od momentu, kiedy wyjechałem na górkę rudzicką teren jest bardzo pagórkowaty, liczne są zjazdy i podjazdy, ale też są piękne widoki. Z Wieszcząt przez Bielowicko ( tutaj znajduje się drewniany kościół na Szlaku Architektury Sakralnej, a obok niego rozpościera się piękny widok na Beskid Śląski z Klimczokiem i Szyndzielnią) dotarłem do Grodźca. W Grodźcu znajduje się zamek, obok którego tylko przejechałem, gdyż chciałem jak najszybciej dotrzeć do Brennej. Zamek odwiedziłem podczas następnej wyprawy rowerowej. W Grodźcu przejechałem pod Drogą Ekspresową S1 Bielsko-Biała - Cieszyn i wjechałem do Świętoszówki na starą drogę z Bielska do Cieszyna. Droga to to niemal same zjazdy i podjazdy, ale co to dla "fachowca"!!! W końcu zjechałem na drogę prowadzącą do Górek Wielkich. W tej miejscowości znalazłem (obok kościoła) oznakowany szlak rowerowy Greenways wiodący wzdłuż Brennicy. To właśnie jadąc wzdłuż tej rzeki przejechałem przez Górki Małe i wjechałem do centrum Brennej. W tej miejscowości nie było mnie już ponad 2 lata. Pierwszy raz w Brennej byłem jeszcze "za bajtla" ale samochodem. Wówczas jeździliśmy tam na Kotarz na borówki. Ja oczywiście zbierałem borówki, ale nie do wiaderka tylko prosto do żołądka!!! He he he... stare dzieje!!! Tym razem po odwiedzeniu centrum Brennej i oglądnieciu stoku narciarskiego w centrum,skierowałem się drogą do Brennej-Bukowej.Tam podjechałem trochę w góry szlakiem na Szczyrk ( to miasto też już odwiedziłem na rowerze). Niestety musiałem pomału wracać, bo chciałem jeszcze odwiedzić Jasienicę, tak więc wróciłem się tą samą drogą do Górek Wielkich, a tam pojechałem do "Doliny Łańskiego Potoku" zgodnie ze szlakiem Greenways. Droga początkowo podchodzi do góry ale potem wjeżdża się w las. Tam jakość drogi jest fatalna,ale coż oto Polska właśnie!!! Wjechałem do Jaworza. Tam przystanąłem przy ośrodku harcerskim i kościele, by potem zjechać do Jasienicy. Tam zrobiłem przystanek przy pomniku, po czym wróciłem przez Rudzicę do Bronowa. Było już prawie całkiem ciemno.
Przejechany dystans to około 60 km, pogoda super, lekki wiatr, temperatura około 20 stopni.Galeria zdjęć z wyprawy jest tutaj.

Brzeszcze

Niedziela, 14 września 2008 · Komentarze(0)
KWK "Silesia", BPTL, Brzeszcze.

Kolejna wyprawa rowerowa odbyła się 14.09.2008 roku. Tym razem wspólnie z siostrą i wujkiem wybralismy się do Brzeszcz. Choć ambicje były nieco większe, to tym razem musielismy się liczyć z panującą pogodą.
Z Ligoty wybraliśmy się do Czechowic-Dziedzic. Jechaliśmy pomarańczową trasą rowerową "Dolina Iłownicy", ale w dzielnicy Ochodza skierowaliśmy się na drogę do Goczałkowic.


Jechaliśmy nią aż do stacji paliw, gdzie skierowalismy się w stronę kopalni "Siliesia" w Czechowicach-Dziedzicach. Zajechalismy pod bramę główną kopalni. Niestety brama jest oflagowana flagami "NSZZ Solidarność" i "ZZG" ("Związek Zawodowy Górników"). W kopalni, bowiem panuje akcja protestacyjna. Górnicy przeciwstawiają się zamknięciu zakładu przez Kompanię Węglową. "Silesia" miała być sprzedana szkockiemu inwestorowi "Gibson Group International", ale jak zapewne wszyscy z mediów wiedzą, że do sprzedarzy nie doszło.Górnicy walczą o utrzymanie zakładu dającego im pracę. Osobiście wszyscy popieramy protest tych ludzi walczących o godne życie.
Za kopalnią znajduje się hałda, a na niej otwarty 11.09.2008 Bielski Park Techniki Lotniczej,czyli lotnisko z asfaltowym siedmiusetmetrowym pasem startowym, wierzą kontroli lotów, stacją paliw, czy hangarami służącymi do produkcji małych samolotów.


Jest to inwestycja zrealizowana przy wsparciu Unii Europejskiej i Starostwa Bielskiego. Z terenów BPTL skierowaliśmy się na most nad Wisłą. Niestety nie jest on już pierwszej jakości i nie jest przystosowany do rowerów. Po drugiej stronie rzeki jest już miejscowość Rudołtowice w powiecie pszczyńskim. Jechalismy przez tą miejscowość i miejscowość Rudawki, aż wyjechaliśmy na drodze Pszczyna-Oświęcim w Ćwiklicach. Następnie tą dosyć ruchliwą drogą jechaliśmy przez Miedźną do Brzeszcz-Jawiszowic leżących już w województwie małopolskim. Wujek był pierwszy raz na rowerze w tym województwie. Następnie w okolicach stacji PKP w Jawiszowicach skierowaliśmy się na WTR (Wiślaną Trasę Rowerową), którą zajechaliśmy przez Dankowice (będące już w woj.śląskim) do Kaniowa.






W Kaniowie jechaliśmy obok terenów żwirowni, a także przez centrum tej niewielkiej miejscowości leżącej w gminie Bestwina. Skierowaliśmy się w stronę Czechowic-Dziedzic. Jechaliśmy przez to centrum tego miasta aż na Plac Jana Pawła II. Jest to tzw "czechowski rynek na Lesisku". Plac ten miał do 2005 roku nazwę "Placu 1 Maja". Na środku znajduje się fontanna, tuż obok kościół pw. NMP Królowej Polski.Tam też porobiliśmy kilka fotek, a następnie skierowaliśmy się na pomarańczową trasę rowerową, którą wróciliśmy do domu w Ligocie.






Wyprawa była "na otarcie łez" po tym jak nie mogliśmy wystartować w 19 Rodzinnym Rajdzie Rowerowym, który odbywał się w Czechowicach-Dziedzicach o 10:00. Wyprawę ograniczyliśmy ze względu na pogodę. Było pochmurno i chłodno z umiarkowanym wiatrem, który na otartych przestrzeniach potrafił mocniej wiać. Temperatura to zaledwie 7 stopni, czyli zimno jak na połowę września. Dzięki temu przetestowaliśmy też nowe ubrania rowerowe zakupione w ciągu sezonu 2008. Test naszych ubrań wypadł pomyślnie!!! Pokonany dystans to około 60 km.

Wisła

Wtorek, 9 września 2008 · Komentarze(0)
Wisła-wizyta w mieście Adama Małysza...






Celem kolejnej wyprawy rowerowej przeprowadzonej 09.09.2008 roku była Wisła-malownicza miejscowość połozona pomiędzy górami Beskidu Śląskiego. Wyprawa ta była zorganizowana w celu nabycia biletów na otwarcie skoczni w Malince.

Wyprawa rozpoczęła się w Bronowie, skąd fragmentem WTR pojechaliśmy do Landeka. Z tamtąd jechaliśmy główną drogą przez Iłownicę, Pierściec (sanktuarium św. Mikołaja),Kiczyce do Skoczowa.W Skoczowie ponownie wjechaliśmy na WTR, która aż do samej Wisły wiedzie po wale rzeki Wisły. Jedzie się naprawdę bardzo przyjemnie, gdyż trasa jest równa i nie ma żadnych podjazdów. Po drodze przejeżdża się przez Harbutowice, gdzie do Wisły wlewa się Brennica. Po jakimś czasie jest się już w parku zdrojowym w Ustroniu, a stąd do Wisły już niedaleko. Po wjechaniu w granice Wisły przejeżdża się fragmentem drogi Katowice-Wisła, a następnie wjeżdża na wiszący most i ponownie w okolicach hotelu "Gołębiewski" wjeżdża na drogę, by zaraz potem wjechać na ścieżkę wiodącą na bulwary wiślane w Wiśle w okolicach Amfiteatru. Nastepnie pojechaliśmy na Plac Hoffa (to ten plac gdzie jest fontanna i widać skocznie narciarskie). W budynku Wislańskiego Centrum Kultury dostaliaśmy liczne broszury promujące okolice Wisły i czeskie Zaolzie.Tam też nabyliśmy bilety na skoki. Jak się okazało o miejscach siedzących na trybunach można było pomarzyć...No coż, kupiliśmy bilety na miejsca stojące, a przy okazji poinformowano nas o tym ,że pod samą skocznię z centrum Wisły zawiezie nas specjalny autobus. Po zakupieniu 4 biletów ruszyliśmy w stronę budynku, który miałem zamiar odwiedzić podczas poprzednich wizyt w Wiśle, czyli "Sportowe Trofea Adama Małysza". Budynek znajduje się w pobliżu ronda, przy stacji paliw "PKN Orlen". Wstęp do galerii jest płatny-5 złotych. Pieniądze te są przeznaczane na "Fundację Izabeli i Adama Małyszów".


Przez jej działalność państwo Małyszowie chcą promować sport oraz ułatwić start wszystkim utalentowanym dzieciom, które chcą uprawiać sport. Pragnią, aby sukces tych ludzi nie zależał od ich sytuacji finansowej, ale od ich talentu i ciężkiej pracy. Marzą, aby więcej osób mogło odnosić sukcesy nie tylko na skalę europejską, ale na skalę światową.Przez ostatnie lata fundacja przyczyniła się do pomocy wielu młodym sportowcom. Stypendia sportowe i naukowe, przekazanie sprzętu sportowego wielu placówkom oświatowym w całej Polsce czy akcje mające na celu promocje sportu to tylko mały ułamek tego, co udało się zrobić.Dokonania te nie były by możliwe bez pracy wielu ludzi związanych z "Wystarczy chcieć", Sponsorów, Partnerów Fundacji, ludzi dobrej woli. Roba od samego początku istnienia tej fundacji popierał ją i nadal będzie ten cel popierał.
Wizyta w galerii Adama Małysza, a także w siedzibie fundacji to był mój cel od wielu lat. Sam przecież bardzo lubię narciarstwo i kbicuję polskim skoczkom. Do dziś ściskam kciuki za samego Adama i po oglądnięciu tych sportowych trofeów jestem pod wrażeniem Jego osiągnięć i sukcesów. W galerii można podziwiać m.in. 4 Kryształowe Kule, medale olimpijskie z Salt Lake City, liczne trofea za zwycięstwa w konkursach Pucharu Świata, czy wreszcie medale Mistrzostw Świata, plastromy z poszczególnych konkursów oraz narty z sezonu 2006/2007 i wiele, wiele innych rzeczy zdobytych przez "polskiego orła z Wisły".Jednym zdaniem:pomysł stworzenia galerii to strzał w 10. Przynajmniej Pan Adam nie musi już się martwić o wolne miejsce w piwnicy własnego domu, gdzie dotychczas stały trofea...Po wizycie w galerii, poszliśmy do sklepu "Małysz Fasion" z ubraniami związanymi z osobą "człowieka z wąsami", gdzie wspierając fundację zakupiłem czapkę z wyszytym autografem "mistrza z Wisły", której właścicielem byłem do 11.12.2008. Następnie pojechaliśmy do Malinki, w miejsce, gdzie znajduje się skocznia narciarska. Jak zauwarzyliśmy, to już wtedy kładziono na niej igielit.To kopolimer chlorku winylu z akrylanem butylu, pochodna innego polimeru polichlorku winylu. Sam polichlorek winylu jest substancją twardą, ale można go uelastycznić, dodając plastyfikatory - substancje niskocząsteczkowe, które potrafią zajmować nawet połowę składu. Igielit jest dość miękki, tłusty w dotyku.
Wykłada się nim rozbieg skoczni. Można na nim skakać bezpiecznie, ponieważ, podobnie jak śnieg, ma niski współczynnik tarcia. W trakcie zawodów zraszany jest wodą, aby jeszcze bardziej zmniejszyć tarcie i uniknąć gwałtownego hamowania narciarzy. Narty zawodników skaczących latem smarowane są inaczej niż zimą: albo parafiną, albo po prostu wodą z dodatkiem płynu do mycia naczyń (ponoć najlepszy jest Ludwik)...Pod skocznią siedzieliśmy dosyć długo i przyglądaliśmy się jak "majstry" pracują układając igielit. Ciekawy spostrzeżeniem okazało się wyciąganie taczek z dołu na bulę...W każdym razie robota idzie (choć skocznia miała być już dawno gotowa, ale obsunęła się ziemia!). My to wszystko określiliśmy słowami z piosenki braci Golec: "Tu narazie jest ściernisko, ale będzie San Francisko" i daj Boże, żeby to "San Francisko" było już 27.09.2008, kiedy to Roba ma zamiar przybyć na otwarcie skoczni.
Z Malinki do domu wróciliśmy dokładnie tą samą trasą, jaką tam przyjechaliśmy. Pogoda była dobra, około 25 stopni, słonecznie i bez wiatru. Dystans to 60 km.Galeria zdjęć jest tutaj.

Rybnik-Racibórz

Czwartek, 28 sierpnia 2008 · Komentarze(0)
Ziemia rybnicka i raciborska...

28.08.2008 odbyła się moja ostatnia wyprawa rowerowa podczas wakacji 2008 roku. Tym razem pojechaliśmy w okolice ziemii rybnickiej i raciborskiej.


Nasza wyprawa rozpoczęła się w Rybniku, do którego dotarliśmy pociągiem z Czarnolesia (przesiadając w Pszczynie).Kolejny raz muszę powiedzieć,że nadal nie rozwikłany jest problem biletów na rower-sami kolejarze nie wiedzą czy trzeba czy nie...
W Rybniku skierowaliśmy się w stronę dużej katedry z dwoma wieżami, a następnie stadionu miejskiego (żużlowego i piłkarskiego). Z tamtąd ruszyliśmy nad Zalew Rybnicki. Jest to jezioro powierzchniowo porównywalne do Zbiornika Łąka, koło Pszczyny. Jechaliśmy szlakami rowerowymi Bramy Śląsko-Morawskiej i w ten sposób dotarliśmy do miejscowości Stodoły gdzie mieści się zapora wodna Zalewu Rybnickiego, a przy niej znajduje się dom, w którym czasowo mieszkał ks.Karol Wojtyła kiedy odwiedzał tam swoją ciotkę. Następnie pojechaliśmy do miejscowości Rudy, gdzie mieści się muzeum kolei wąskotorowej, które odwiedziliśmy.Znajdują się tam stare lokomotywy i wagony, oraz tory, zwrotnice itp.Kolej ta została wybudowana w czasach pruskich, a zlikwidowana w latach 60. miłosnikom kolei bardzo polecam odwiedzić to miejsce, gdyż mozna się sporo dowiedzieć na temat historii kolei na ziemii śląskiej. Ze stacji pojechaliśmy do Opactwa Cysterskiego, gdzie znajduje się duży klasztor cysterski-niestety akurat był w remoncie.Następnie czerwonym szlakiem prowadzącym w stronę Kuźni Raciborskiej. I tu niestety porażka, bo nie trafiliśmy do tej miejscowości, ale odwiedzilismy słynne lasy Kuźni Raciborskiej. To właśnie te lasy płonęły w latach 90. Czerwony szlak turystyczny zaprowadził nas do miejscowości Nędza. Z tej miejscowości jechaliśmy przez rezerwat "Łężczok" do Raciborza-Markowic.W rezerwacie nie ma żadnych szlaków rowerowych, ale za to są wieże widokowe-jedną z nich odwiedziliśmy. Gdy wjechaliśmy do Markowic, na stacji PKP zjedlismy zakupione wcześniej bułki i ruszyliśmy w stronę Rybnika.Dojechaliśmy szlakami do miejscowości Żytna, a z tamtąd przez Nową Wieś, Lyski, Suminę, Jejkowice dotarlismy do Rybnika-Zebrzydowic. W rybniku odwiedzilismy też rynek, a następnie ruszyliśmy na dworzec PKP i powrotnym pociągiem przez Pszczynę do Czarnolesia.

Osobiście polecam te tereny do odwiedzenia. Mała róznica wzniesień i piękne tereny leśne lasów Kuźni Raciborskiej zachęcają do rowerowych i pieszych wizyt. Drobnym problemem jest słabe oznakowanie szlaków rowerowych, a także piaszczyste tereny-jazdę po leśnej piaszczystej drodze rower zachowuje się identyczne jak podczas jazdy w śniegu. Ponadto trafiliśmy na ładną pogodę, było ciepło i słonecznie, bez wiatru.Nasz przebieg to 85 km- a pociagiem w jedną stronę z Czarnolesia przez Pszczynę do Rybnika jest 50 km.

Galeria zdjęć jest tutaj

Cierlicko-Czechy

Poniedziałek, 25 sierpnia 2008 · Komentarze(0)
Jezioro Cierlicko i okolice...






25.08.2008 z siostrą wybraliśmy się na wyprawę rowerową nad jezioro Cierlicko w Czeskiej części Śląska Cieszyńskiego, nazywanej często Zaolziem. Wyprawa rozpoczęła się w Cieszynie-do którego dotarliśmy pociągiem z Zabrzega.

Z dworca PKP pojechaliśmy do Cieszyna-Boguszowic. Dotarliśmy tam z małymi "przygodami" przejeżdżając pod mostem PKP nad Olzą, gdzie można było pozbyć się głów-bo most ten zawieszono bardzo nisko. Przy okazji mogliśmy zobaczyć granicę na kolei. W końcu zobaczyliśmy most drogowy zawieszony nad doliną Olzy w Boguszowicach. Dokładnie pod nim znajduje się odrestaurowany bunkier wojenny, który odwiedziliśmy.










Następnie wróciliśmy do centrum Cieszyna, gdzie zjedliśmy Meksiko-Hamburgera (zawierał mięso wiepszowe, kapustę, sałatkę, pomidora, ketchup itp.-wszystko było w środku weka-takiej dużej podłużnej bułki) ,który był bardzo pożywny. Pojechaliśmy na cieszyński rynek, a następnie na "Cieszyńską Wenecję ". Odwiedziliśmy też "Studnię Trzech Braci"-według legendy tutaj spotkali się, po ciężkiej i długiej wędrówce, trzej bracia: Leszko, Mieszko i Cieszko. To oni się tak cieszyli tym spotkaniem, że załorzyli miasto Cieszyn. Następnie pojechaliśmy pod wierzę zamkową, oraz na Most Przyjaźni.





Wcześniej jednak zakupiłem w kantorze korony czeskie. Most Przyjaźni jest nad Olzą, która płynie przez środek miasta, stanowiąc jednocześnie granicę Polski i Czech. Cieszyn przedzielono granicą państwową w 1920 roku na mocy postanowień Rady Ambasadorów, która dokonała podziału Śląska Cieszyńskiego. Stan ten trwał do roku 1938, kiedy Polska zbrojnie zajęła Zaolzie i zachodnią część miasta włączono do Polski. Po II wojnie światowej miasto ponownie rozdzieliła granica i tak jest do dziś. Dzień 21.12.2007 w Cieszynie miał wymiar historyczny-Polska i Czechy weszły do strefy Schengen i granica ma od tego momentu tylko wymiar administacyjny-nie ma bowiem kontoli celnych i paszportowych-jak dotąd utrudniających życie mieszkańcom obu części miasta. Dziś w miejscu kontoli celnych znajduje się zakład bukmacherski i bar. Wjechaliśmy na rynek w czeskiej części miasta, gdzie kupiłem napój energetyzujący "Energydrink4u".





Następnie skierowaliśmy się drogą w stronę Karviny. W miejscowości Podobora znajduje się "Stary Cieszyn"-czyli pozostałości po starym grodzie cieszyńskim. Legenda głosi,że tutaj ma początek podziemny tunel prowadzący do wierzy zamkowej w Cieszynie. "Stary Cieszyn" ("Cieszynisko") było niestety zamknięte dla turystów. 25.08.2008 to poniedziałek, a muzeum jest wtedy nieczynne-pozostałość po komunie... Z zewnątrz gród podobny jest do polskiego Biskupina.Niepocieszeni brakiem możliwości zwiedzenia tego obiektu, wróciliśmy się trochę i wjechaliśmy na trasę rowerową 6100 a następnie 56, którą dotarliśmy nad jezioro Cierlicko. Zanim jednak dotarlismy nad jezioro, kilkanaście metrów wcześniej widzielismy miejsce katastrofy lotniczej z 11.09.1939 w której zginęli dwaj polscy lotnicy-Żwirko i Wigura.








Jechalismy tam długą i wysoką (23 metry) koroną wału. Jezioro ma powierzchnię 82 km kw. Zatrzymaliśmy się na brzegu od strony Olbrachcic, gdzie stwierdziliśmy, że woda jest zimna-wszak jezioro jest na rzece Stonavka wypływającej z gór. Następnie jechaliśmy do Olbrachcic, gdzie jadąc według trasy 56 zawitaliśmy do przedmieść Hawierzowa, skąd wróciliśmy się do Olbrachcic. W tej miejscowości jechaliśmy trasą 6097 do Stonawy, gdzie mijaliśmy tereny kopalni "Darkov". Potem jechaliśmy drogą dwupasmową do mostu na Olzie w okolicach Karwiny Darkov. Skręciliśmy na wał Olzy, ale niestety zarośla na drodze skutecznie uniemożliwiły nam drogę do Bohumina, który mieliśmy odwiedzić, a tak wróciliśmy się jakimiś "zakręconymi drogami" do głównej drogi, którą wcześniej jechaliśmy. Tam w pewnym momencie mijało nas auto-samobójca, jadący z zabójczą prędkością!!! Wjechaliśmy do Starego Miasta w Karwinie, a następnie do Nowego Miasta. Tam mieszkańcy, zapewne narodowości Romskiej, patrzyli na nas dziwnym wzrokiem. Jest to dzielnica slumsów i brudu...podobna sceneria do miast zachodu. Skierowaliśmy się do Petrovic. Za torami skręciliśmy ku granicy państwa w Marklowicach Górnych, skąd prosto jechaliśmy na dworzec PKP w Zebrzydowicach.
W kasie biletowej okazało się, że muszę mieć bilet na przewóz roweru. Dotąd jadąc pociągiem z siostrą (pracownikiem PKP) takiego biletu nie musiałem mieć...Nawet rano podczas jazdy do Cieszyna, konduktor nic nie mówił o bilecie... A w Zebrzydowicach mają "inne przepisy", a rzekomo w całej Polsce mamy jedną i tą samą kolej i powinno być wszędzie jednakowo, a tu co stacja to "inne przepisy"!!!
Przejechany dystans na terenie Polski to około 10 km, zaś na terenie Czech to 64 km. Pogoda dopisała, było ciepło około 25 stopni, słonecznie i niemal bezwietrznie. Nasza skóra nieco zmieniła kolor i zyskała "rowerową opaleniznę". Zmęczenie było minimalne. To co ciekawe, to fakt, że nazwy czeskich miejscowości są w dwóch językach, gdyż na Zaolziu mieszka dużo Polaków.

Galeria zdjęć jest tutaj.

Ruptawa

Wtorek, 12 sierpnia 2008 · Komentarze(0)
Ruptawa i okolice...

Wyprawa, którą tutaj opisuję nie była zupełnie nigdy planowana...
12.08.2008 wybrałem się odwiedzić Jastrzębską dzielnicę Ruptawa i okoliczne miejscowości. Ruptawę w małym stopniu odwiedziłem już wcześniej-m.in przy okazji wizyty "na końcu świata" w Czechach.
Rozpocząłem ją dosyć nietypowo. Jechałem przez Bronów i Landek, by następnie dotrzeć aleją dębową do Chybia.W Landeku, byłem swiatkiem jak krowa piła wodę z uszkodzonego ... hydrantu!!! Chybie to wieś połozona na południowo-zachodnim brzegu Zbiornika Goczałkowickiego. Tam przy głównej drodze znajduje się Sanktuarium NMP Gołyskiej i sklep rowerowy, gdzie kupiłem nową diodówkę.Wczesniej jednak stałem na przejeździe PKP i natknałem się na wypadek samochodowy. Tutaj przydała się znajomość zasad rucu drogowego, gdyż ruchem kierował policjant!!! Coś takiego zdarzyło mi się pierwszy raz!!! Następnie udałem się do Zabłocia. W Zabłociu skręciłem na Drogomyśl (jadąc przez Zabłocie-Czuchów). W Drogomyślu wjechałem na słynną trasę na Czechy i jechałem nią aż do Pruchnej, gdzie skręciłem na Pelgrzymowice. Z tej miejscowości jechałem do Zebrzydowic-odwiedzając centrum tej miejscowości i zamek. Postanowiłem jechać dalej doliną Piotrówki i w ten sposób znalazłem się w Marklowicach Górnych, gdzie wjechałem na teren Czech-do Marklowic Dolnych.Tam, skierowałem się po "górkach i dolinach" do Petrovic-Kempy w okolice toru motokrosowego "Piotrowicka kotlina", gdzie nawet odbywają się Mistrzostwa Czech w motokrosie!!! Ruszyłem dalej-waską dróżką do granicy państwa w lasie "Pastuszyniec", gdzie wjechałem na tereny Jastrzębskiej dzielnicy Ruptawa. Pojeździłem trochę po gorkach i dolinach Ruptawy i skierowałem się drogą na Marklowice Górne-dgroga prowadziła wzdłuż linii granicznej-tutaj napotkałem Trasy Rowerowe Subregionu Zachodniego, który w przyszłości mam zamiar odwiedzić. Wróciłem do Marklowic Górnych, gdzie ponownie wjechałem do Czech. Z Petrovic u Karvine skierowałem się do Karviny na ul. Mickiewiczową, która zaprowadziła mnie do bardzo dobrze znanego mi przejścia w Kaczycach Dolnych.W Pruchnej zadzwoniono do mnie z domu,że przyjechał do mnie wujek-to też przyśpieszyłem tempo.Z tamtąd jechałem znaną mi trasą aż do Zaborza, gdzie skręciłem za torami w stronę Mnicha.Tam wjechałem na trasę Strumień-Jasienica, którą wcześniej jechałem do sklepu w Chybiu. Jadąc ponownie przez aleję dębową w środku lasu skręciłem w prawo i tym sposobem znalazłem się przy pomniku leśnym w okolicy leśniczówki "Zabrzeg" skąd mam już tylko kilometr do domu.


Podczas wyprawy było bardzo ciepło ponad 30 stopni, ale wiał momentami dość silny wiatr, który ożeźwiał ale i utrudniał jazdę (wiało z zachodu, czyli prosto w twarz). Wyprawa rozpoczęła się około 14:00, a zakończyła ok 20:00-przejechany dystans to hehehe - równe 100 km. Trochę meczyły mnie górki w Ruptawie. Jako ciekawostkę dodam,że nastepnego dnia wstawałem rekordowo wcześnie, bo już o 3:00, a spałem tylko 4 godziny!!! Wstałem tak wcześnie, bo wraz z wujkiem odwoziłem kuzynkę na lotnisko w Pyrzowicach-miała odlot o 6:30. Żadnego zmęczenia wyprawą nie czułem!!!


Galeria jest tutaj.

Trójstyk

Poniedziałek, 28 lipca 2008 · Komentarze(0)
Trójstyk granic...

28 lipca 2008 roku-to historyczny i wyjątkowy, a nawet przełomowy dzień-jeśli chodzi o moje wyprawy rowerowe...
Wyprawa na trójstyk granic Polski, Czech i Słowacji, od dwóch tygodni nie mogła dojść do skutku, ze wzgledu na fatalną pogodę. Ale w końcu: co się odwlecze, to nie uciecze.

Tego dnia o godz.6:00 rozpocząłem planowaną właśnie juz 2 tygodnie wcześniej wyprawę rowerową na trójstyk w Jaworzynce. to co wyjątkowe, to fakt,że zabrałem ze sobą małą polską flagę z godłem. Z Ligoty jadąc WTR (Wiślaną Trasą Rowerową) skierowałem się w stronę Landeka, a ztamtąd główną drogą przez Iłownicę do Pierśca. Ledwo wjechałem do Pierśca, a już musiałem się zatrzymać-poszła dętka w tylnim kole. Na szczęście zawsze mam ze sobą drugą dętkę i zestaw naprawczy, dzięki któremu załorzyłem nową dętkę- to poprostu doświadczenie...Jechałem dalej-przez Pierściec i Kiczyce do Skoczowa, gdzie wjechałem ponownie na WTR. Trasa ta zaprowadziła mnie aż na rynek w Wiśle, gdzie musiałem czekać aż otworzą sklep rowerowy, bo chciałem kupić dętkę. Podczas oczekiwania (prawie godzina zeszła) siedziałem nad Wisłą i jadłem posiłek, który zakupiłem w jednym z tamtejszych sklepów.Kupiłem też napój izotoniczny. Po godzinie w "rowerowym" powiedzieli, że dętek nie ma. No coż, straciłem godzinę "po darmo"-czekając aż otworzą sklep rowerowy bez dętek dla rowerów. Ale miałem jeszcze ze sobą łatki, to ruszyłem główną drogą do Głębiec, a z tamtąd na Przełęcz Kubalonka. Nie jechałem serpentyną, tylko zakręty "ściąłem" jadąc pod górę zielonym szlakiem turystycznym. Pech chciał,że akurat tą drogę remontowano...Po chwili, wyjechałem na przełecz i wjechałem do Istebnej. Tutaj był szybki zjazd i kolejny ciężki podjazd do centrum wsi. Moim oczom ukazywały się bardzo ładne widoki na Baranią Górę i czeskie Zaolzie. Z Istebnej jadąc cały czas prosto, po pokonaniu kolejnego podjazdu, zawitałem w Jaworzynce. Tam równierz były znakomite widoki. Jechałem prosto,aż do petli autobusowej na "Trzycatku".Z tamtąd jechałem wąską, asfaltową drogą, która zaprowadziła mnie do dawnego przejścia turystycznego z Czechami. Od tego miejsca, zaczyna się specjalny chodnik wiodący na trójstyk. Jak zobaczyłem to miejsce, to aż poczułem ulgę i pomyślałem, że się udało. Moim oczom ukazały się 2 trójkątne obeliski, jakieś mostki, polana i las.Prowadząc rower, zszedłem chodnikiem ku tym obeliskom. Tuż przy chodniku stoi polski obelisk, a zaraz idąc jakieś 3 kroki na zachód mamy czeski obelisk.Słowacki obelisk znajduje się po drugiej stronie potoku dokładnie na południe od polskiego. Żeby się dostać na stronę słowacką musimy przejść po moście nad potokiem. Patrząc z mostu na dół po prawej stronie w potoku zobaczyłem mały obelisk, wyznaczający miejsce zetknięcia się granic Polski, Czech i Słowacji. Jednocześnie przejeżdżając przez most mój rower pierwszy raz w historii zawitał na Słowacji. Stało się to dokładnie o godz. 11:36. Obok słowakiego obelisku znajduje się zadaszone miejsce odpoczynkowe (ławki, stoły itp). Na każdym obelisku znajduje się nazwa państwa i jego godło.
Flaga powiewała w jedynym takim miejscu w Europie!!! Po odpoczynku, postanowiłem jechać dalej-na Słowację. Leśnym traktem zajechałem do stacji kolejowej Černe při Čadcy. Pojeździłem trochę po tej miejscowości Černe. To na co zwróciłem uwagę, to były porozwieszane po całej miejscowości głośniki-taki wiejski radiowęzeł!!!Jest to pozostałość po komuniźmie... Miejscowość ta ładnie jest położona w dolinie potoku Čerńanka na trasie Zwardoń-Čadca.Zawróciłem, w rejonie kościoła i wróciłem na trójstyk, gdzie doszło do wyjątkowego spotkania. Otóż przy stole spotkało się trzech rowerzystów: Polak (ja), Czech i Słowak.Najdziwniejsze, jest to,że potrafiliśmy ze sobą porozmawiać,gdyż nasze języki są bardzo podobne. . Słowak pytał się Czecha, jak dojechać przez Hrčavę do Bukowca. Z kolei zaś Czech pytał się mnie jak dojechać do Wisły. Po krótkiej wymianie poglądów na temat rowerownia Słowak pojechał do Czech, a Czech do Polski. Ja (Polak) zostałem jeszcze na terenie Słowacji, ale wkrótce ruszyłem przez Polskę do Czech. Zawitałem w miejscowości Hrčava i jechałem asfaltową drogą wzdłuż granicy czesko-słowackiej, którą wyznacza ten sam potok co na trójstyku. Granica ta (podobnie jak i sam trójstyk) powstała 1.01.1993 roku, kiedy to rozpadła się Czechosłowacja.Droga jechałem aż do sklepu, gdzie kupiłem wodę mineralną, a następnie wjechałem na główną drogę wiodącą serpentynami wzdłuż granicy czesko-słowackiej. Po zjechaniu kilkoma serpentynami skręciłem w trasę 6080 wiodącą do miejscowości Pisek. Z drogi widać było Słowację, Polskę i Czechy (Mosty u Jablunkova-gdzie byłem rowerem i na nartach w 2007 roku). Po pokonaniu gigantycznego zjazdu zawitałem do Piska, gdzie wjechałem na drogę wiodącą z Jablunkova do Jasnowic.Skierowałem się na dawne przejście turystyczne, będące w miejscu,gdzie Olza wypływa z Polski do Czech. Tutaj jeszcze są szlabany graniczne-Schengen jednak tu nie dotarło jakoś...Skręciłem w prawo mijając zwały drewna i pustą ciężarówkę, w której nikogo nie było. Jechałem wąską, leśną, asfaltową drogą. Po chwili z przeciwka nadłechał traktor, a jego kierowca pytał się mnie czy widziałem ciężarówkę i czy ktoś tam był. Odpowiedziałem,że ciężarówka stała, ale "chłopa tam nie było". Jechałem dalej do Istebnej, gdzie wjechałem na drogę wiodącą na Kubalonkę (już tam wcześniej byłem jak jechałem do trójstyku). Na przełęczy skęciłem w stronę "zameczku". "Zameczek" to Rezydencja Prezydenta RP. była tam też fajny zjazd. wyjechałem nad Jeziorem Czerniańskim, w którym łączy się Biała i Czarna Wisełka tworząc Wisłę. Tam też zaczyna się WTR. Jadąc z Czarnego do Wisły-Uzdrowiska, postanowiłem sprawdzić jak wygląda przebudowywana skocznia w Malince. Prace są już na etapie końcowym i planuje się już otwarcie skoczni, która będzie nazwana imieniem Adama Małysza. Z Malinki pojechałem do Uzdrowiska, by jadąc WTR opuścić rozdzinne miasto Adama Małysza. Do domu wróciłem z Wisły dokładnie tą samą trasą co jechałem rano. Początkowo nie miałem tego w planie-miałem wracać pociagiem, ale musiałbym na niego czekać, więc postanowiełem jechać do domu rowerem (siły na to pozwoliły)...Kiedy wjechałem do Ligoty, na niebie zobaczyłem coś niezwykłego!!! Leciały 3 balony...To sporadyczny widok w tej miejscowości.

I tak zakończyła się historyczna wyprawa. Była to pierwsza rowerowa wizyta na Słowacji, a zarazem 23 na terenie Czech. Pogoda wręcz wymarzona: 25 stopni i bezchmurnie z lekkim wiaterkiem, ktory ożeźwiał. Podjeżdżanie na Kubalonkę i górki w Istebnej i Jaworzynce było trochę męczące, ale to zmęczenie było tylko chwilowe a widoki naprawdę piękne!!! Sił dodawały mi posiłki w Wiśle i na trójstyku, oraz woda zmieszana z napojem izotonicznym. Wyprwa była też testem nowego dużego bidonu zakupionego wcześniej w Czechach. Dystans jaki pokonałem to 162 kilometry, z czego dokładnie 60 km to odległość z domu na trójstyk. W domu zawitałem przed około 20:00.


Galeria zdjęć jest tutaj.