Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2009

Dystans całkowity:223.00 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:b.d.
Średnia prędkość:b.d.
Liczba aktywności:2
Średnio na aktywność:111.50 km
Więcej statystyk

Świerszczyniec Słowacja

Poniedziałek, 18 maja 2009 · Komentarze(0)
SŁOWACJA-ŚWIERSZCZYNIEC.

18.05.2009 doszło do nietypowej wyprawy rowerowej. Ta wyprawa nie była raczej szczegółowo planowana... Początkowo celem miało być miasto Wisła w Beskidzie Śląskim, ale apetyt rośnie w miarę jedzenia...
Panowała wtedy wspaniała pogoda-25 stopni Celsjusza, świeciło-do pewnego momentu słońce...
Na wyprawę ruszyłem o godzinie 10.00. Skierowałem się na znaną mi bardzo dobrze rowerową trasę na Wisłę. Nie będę tutaj jej szczegółowo opisywał, bo jeździłem nią wielokrotnie i jest ona szczegółowo opisana przy wyprawach do Wisły. Przejechałem przez Bronów, Landek, Iłownicę, Pierściec, Kiczyce, Skoczów... Tutaj postanowiłem jechać do Hermanic lewą stroną Wisły-prawą już znam z "zamkniętymi oczyma". Po drodze w Hermanicach do Wisły wlewa się Brennica, przez którą przeszedłem. Tam rower wpadł mi do rzeki i "okąpał się" z całą zawartością-to nie było planowane... Potem doszedł szlak z Jaworza i skręciłem na prawą stronę Wisły-to, jak już wielokrotnie podkreślałem jest super trasa rowerowa-WTR. Jechałem "wiślanką" aż do samego centrum Wisły, gdzie w domu handlowym "Świerk" zakupiłem prowiant-wodę, żarcie, "Powerade"-czyli dopalacz na wypadek spadku sił... No i to byłby już koniec planowanej wyprawy...ale postanowiłem jechać dalej!!! Skierowałem się na Przełęcz Kubalonka-droga na tej przełęczy jest w remoncie (aż do listopada 2009) i wyznaczone zostały objazdy. Ja skręciłem na zielony szlak turystyczny, który skraca drogę-nie ma serpentyn, ale jest trochę pod górę. Wyjechałem na Kubalonce w Istebnej-gdzie remontowano skrzyżowanie. Przełęcz Kubalonka została zdobyta i na rowerze i pieszo. Zjazd z Kubalonki jest jak zbawienie i ochłoda. Jadąc przez Istebną nie sposób nie zauważyć stoku narciarskiego z wyciągiem "Za groń", gdzie szusowałem na nartach w sezonie 2008/2009. Jechałem dalej w kierunku Jaworzynki-dokładnie tą samą trasą co w lipcu 2008. Na trasie są duże (od 8 do 10 %) ale i też zjazdy. W Jaworzynce jechałem na tzw."Trzycatek". A potem nastąpiła powtórka z 28.07.2008, czyli wizyta na trójstyku granic Polski, Czech i Słowacji.
Tam nastąpił odpoczynek, a następnie zjazd na Słowację. Trójstyk odwiedziłem dwa razy w życiu-pierwszy raz 28.07.2008-podczas wyprawy rowerowej na Słowację, oraz w zimie 2008/2009(samochodem). Teraz był to 3 raz, a 2 raz na rowerze. Szczegółowy opis tego miejsca jest przy wyprawie rowerowej z 28.07.2008 "W trzech państwach". Z trójstyku zjechałem do słowackiej miejscowości (Černe) Czerne. No i zobaczyłem coś, co zadziwia w maju na Słowacji...Przy niektórych domach postawiono wysokie drewniane słupy z ustrojonymi na szczytach chionkami-tzw "goiczki". Jeżeli przy domu stoi "goiczek" na drewnianym słupie, to znak ,że jest tam panna szukająca kawalera!!! Jak to Słowacy nazywają "na wydani". To taki majowy zwyczaj w tym kraju-podobnie było kiedyś w Polsce, ale u nas ta tradycja zanikła. Następnym ewenementem na Słowacji są porozwieszane po całej miejscowości głośniki-taki radiowęzeł-pamiątka po komuniźmie... Stan głównych dróg na Słowacji jest jednak lepszy niż w Polsce, chociaż niekiedy boczne są tak samo dziurawe, ale to szczegół. Z Czernego (Černe) skierowałem się do Świerszczyńca (Svrčinovec). Trasa jest wspaniała i przypomina typowy słowacki krajobraz-dolina, a w niej obok siebie rzeka, linia kolejowa i droga, a po bokach szczyty gór!!! Coś pięknego... W Świerszczyńcu skierowałem się do granicy słowacko-czeskiej, ktora powstała 1.01.1993 roku w wyniku rozpadu Czechosłowacji, to też historyczna granica Górnych Węgier i Śląska Cieszyńskiego. Przez granicę przeszedłem pieszo (brak jakiejkolwiek kontroli -Układ Schengen) i skierowałem się do Mostów u Jabłonkowa w Czechach, do dzielnicy Szańce, gdzie nieoficjalnie rozpoczęła się II wojna światowa-tzw "Incydent Jabłonkowski" z dnia 26.08.1939 (Niemcy chcieli zdobyć tunele jabłonkowskie, a Zaolzie wówczas należało do Polski). Jechałem obok słynnych tuneli, a następnie wjechałem do wsi Mosty u Jabłonkowa. Tutaj spojrzałem na słynny "Ski Areal", gdzie szusowało się na nartach i nawet było się na rowerze. Podziwiałem też widoki na Beskid Śląski z Czantorią i Morawskośląski z Łysą Horą. Tutaj też
nastąpiła zmiana pogody-zachmurzyło się, zrobiło się chłodniej i pokropił deszcz, a nad Trzyńcem widać i słychać było burzę!!! Po kilkunastu minutach wjechałem do Jabłonkowa (jazda wzdłuż głównej drogi...), a z tamtąd przez Bystrzycę i Wędrynię do wspomnianego Trzyńca.Po dodze zrobiłem sobie przerwę na posiłek i popiłem wodą oraz dopalaczem, który postawił mnie na nogi ponownie, bo czułem trudy jazdy po Słowackich górkach. W Trzyńcu było już po burzy, a mokre drogi, towarzyszyły mi aż do domu.Z Trzyńca jechałem do Lesznej Dolnej, a następnie do Lesznej Górnej, która jest już w Polsce. Z Lesznej Górnej jechałem przez Cisownicę, gdzie były ładne widoki na okolice Cieszyna i Jastrzębia, do Goleszowa. W Goleszowie ponownie zagrzmiało i pokropiło, kiedy byłem obok ruin cementowni- to dawna filia obozu Auschwitz (Goleschau). Skierowałem się następnie do Kisielowa i Międzyświecia, gdzie trasa wiodła "po górach i dolinach", a następnie zamknąłem pętlę w Skoczowie (wjechałem na WTR).Potem wracałem do domu przez Kiczyce, Pireściec, Iłownicę, Landek i Brónów-dokładnie tak samo jak rankiem.

W domu byłem przed 20.00. Wyprawa okazała się sukcesem. Drugi raz w historii odwiedziłem na rowerze Słowację. Pogoda była początkowo ładna, ale od Mostów u Jabłonkowa się popsuła, burzyło, kropiło, ale byłem suchy- no nie licząc potu... Ilość przejechanych kilometrów to dokładnie 130. Zmeczenia raczej nie było, co prawda pod górki trochę się męczyłem, ale szybko przechodziło. Towarzyszyły mi piękne widoki na całej trasie.
Galeria jest tutaj.

Bohumin Czechy

Piątek, 1 maja 2009 · Komentarze(0)
Wyprawa nad Odrę.


W piątek 1.05.2009 roku planowaliśmy wybrać się nad Odrę-jedną z głównych rzek Polski i Czech. Wstaliśmy o 5.00 by o 6.25 na stacji kolejowej w Czarnolesiu wsiąść do pociągu relacji Czechowice-Dziedzice - Zebrzydowice. Na stacji w Zebrzydowicach byliśmy o godzinie 7.00. Pociągiem jechałem ja z siostrą. Jechaliśmy z Zebrzydowic na granicę polsko-czeską w Marklowicach Górnych. Nie przejeżdżaliśmy jednak przez byłe drogowe przejście. Granicę przejechaliśmy obok szkoły w Marlowicach Górnych. Zaraz po czeskiej stronie w miejscowości Dolní Marklovice znajduje się drewniany kościół, gdzie mieliśmy czekać na wujka, który potem nam towarzyszył. Podczas czekania pod kościół podjechał samochód, z którego wysiadł facet i poszedł na cmentarz. W samochodzie pozostała jego żona-czeszka. To właśnie z nią rozmawialiśmy!!! Rozmowa dotyczyła pogody, Święta Pracy, pochodów pierwszomajowych, Unii Europejskiej, waluty Euro i wypraw rowerowych... Pytała się nas skąd przyjechaliśmy i okazało się,że wie gdzie leżą Dziedzice (to pierwotna nazwa wsi, która obecnie tworzy miasto Czechowice-Dziedzice). Dowiedzieliśmy się o facecie, który właśnie przyjechał kiedyś z Dziedzic pociągiem do Zebrzydowic i podobnie jak my, zwiedzał na rowerze tamtejsze okolice. Mówiła,że ma rodzinę w polskich Żorach, a także w Niemczech. Mówiła,że Czesi równierz 1 maja obchodzą Święto Pracy, ale sklepy były otwarte. Czeszka pytała się czy w Polsce sklepy są zamknięte-odpowiedzieliśmy twierdząco. Mówiła też, że my w Polsce obchodzimy święto 2 maja-i tu się pomyliła, bo jak jej potem wyjaśniliśmy, w Polsce obchodzi się święto 3 maja (kościelne i państwowe). Następnie dowiedzieliśmy się,że na pochody pierwszomajowe Czesi szli nawet z wozami...Czeszka nie była jednak zadowolona z członkostwa Czech w Unii Europejskiej, bowiem, jak stwierdziła, że nic z tego nie mamy-tylko można podróżować bez granic i ceny, np. masła znacznie wzrosły (w Czechach). Na wieść o tym,że w przyszłości wprowadzone zostanie Euro równierz zareagowała sceptycznie. Wtedy wrócił jej mąż i wsiadł do auta, a ona powiedziała: "Nech se vam dařy na tych cestach!" (Powodzenia na drogach!) i pojechali. Za chwilę przyjechał wujek, który jak mówił, pobłądził na trasie (ale i my przyjechaliśmy na umówione miejsce za wcześnie) i dlatego przyjechał spóźniony. Po chwili byliśmy już w Petrovicach i niedaleko stacji kolejowej zwiedzaliśmy stare, ziemne bunkry. Znajdują się one w lesie. Są to podziemne korytarze zabezpieczone jakimś chyba żużlem... lub czymś w tym rodzaju. Tam też rozebraliśmy się do spodenek rowerowych (wcześniej było dosyć chłodno i mieliśmy ubrane bluzy i długie getry rowerowe). Skierowaliśmy się przez Zavadę do miejscowości Dětmarovice (Dziećmorowice). Naszym oczom ukazał się widok na elektrownię, tam też przejechaliśmy po moście nad Olzą. Następnie jadąc przez Dolní Lutyně (Lutynię), skierowaliśmy się do Bohumina.Ulicą Bohumińską wjechaliśmy do tego nadodrzańskiego miasta. Po chwili byliśmy już obok stacji kolejowej i w Starym Bohuminie. Na trasie jednak nieco pobłądziliśmy-i przypadkiem natrafiliśmy na jeden z czechosłowackich bukrów wojennych, tuż przy budowanej autostradzie do Polski. Rynek okazał się brzydką wizytówką tego miasta...ale postanowiliśmy tam odpocząć. Na rynku znajduje się pomnik poświęcony ofiarom pierwszej i drugiej wojny światowej. Po odpoczynku, skierowaliśmy się na most graniczny. Granicę pomiędzy Polską a Czechami stanowi tutaj rzeka Odra. To właśnie ta rzeka "zafundowała" nam powódź w lipcu 1997 roku... Roba już był raz nad Odrą w tym miejscu.Relacja z tej wyprawy znajduje się tutaj-wówczas była jeszcze kontrola graniczna. W Chałupkach widzieliśmy zamek i mapy tras rowerowych. Chcąc zobaczyć kolejne czechosłowackie bunkry wojenne musieliśmy wrócić się do Bohumina i zaraz za Odrą skręcić w prawo, w stronę linii kolejowej. Przejechaliśmy pod mostem drogowym i potem, skierowaliśmy się na południe wzdłuż torów. Podczas przejeżdżania przez autostradę, musieliśmy jechać 100 metrów środkiem ruchliwej autostrady (po prostu "czeski film" normalnie...) Tego jednak nie radzę robić, bo rowerzysta po autostradzie nie może jechać, a mandaty w Czechach są bardzo wysokie... W końcu po wielkich trudach dotarliśmy do bunkrów, do których owszem prowadzi droga dla samochodów, ale o rowerzystach już zapomniano...No cóż, to kolejny przykład dyskryminacji rowerzystów... Bukry są duże i naprawdę zrobiły na nas spore wrażenie. Zbudowali je Czesi w 1938 roku-wówczas Hitler na mocy układu monachijskiego zajmował niedaleki Kraj Sudecki, a Polacy zajmowali wtedy Zaolzie. Te bunkry niestety były zbudowane przeciwko Polsce, bowiem przez całe Dwudziestolecie międzywojenne stosunki polsko-czechosłowackie nie były najlepsze. Osobiście uważam to za wielki błąd Polaków i Czechów, ale cóż, punktem spornym było właśnie Zaolzie... Bunkry są bardzo dobrze zachowane i co dziwi, przebiega na nich droga (wcześniej w miejscu drogi była linia kolejowa!!!), pod którą jest tunel, łączący oba bunkry. Polecam to miejsce, bowiem nie jest to daleko od granicy w Chałupkach i można tam spokojnie dojechać autem, choć o rowerzystach w ogóle nie pomyśleli... Jadąc kawałkiem autostrady, skierowaliśmy się ponownie przez Bohumin do granicy w Chałupkach, a z tamtąd jechaliśmy do miejscowości Olza. Wcześniej jednak zjedliśmy obiad (schabowy z kapustą i frytkami + coca-cola= 14 złotych) w przydrożnym zajeździe. Tam spotkaliśmy się z rowerzystą, który jest w sekcji rowerowej KWK Marcel i pytał się skąd jedziemy i skąd jesteśmy. On zaś miał jechać do Ostravy w Czechach, ale silne podmuchy wiatru go pokonały i skrócił trasę. Opowiadał też, jak jeden facet postanowił wybrać się stamtąd aż do (UWAGA) Gdańska!!! To dopiero wyprawa!!! Zrobić ponad 3 tysiące km w 33 dni, wzdłuż zachodniej i północnej granicy Polski!!! Przyznam,ze mnie wprawiło to w niezły szok!!! Po posiłku wyruszyliśmy w kieruku miejscowości Olza. Po drodze zatrzymaliśmy się na moście nad Odrą i zauważyliśmy miejsce, gdzie Olza "wpada" do Odry, a terem pomiędzy tymi rzekami należy do Czech. W miejscowości Olza, skręciliśmy do miejscowości Odra, gdzie znajdują się poldery przeciwpowodziowe, zlokalizowane przy rzece Odrze. Następnie wałami przeciwpowodziowymi wróciliśmy do miejsca gdzie Olza "wpada" do Odry i jechaliśmy doliną Olzy (wzdłuż wałów i granicy państwa) przez takie miejscowości jak:Uchylsko, Gorzyczki (tutaj budowana jest polska autostrada A1),Łaziska, Godów (drewnainy kościół i ładne widoki na Wodzisław Śląski i całą dolinę Olzy w Czechach), Gołkowice (drewniany kościół) i Skrbeńsko (w Polsce). W Skrbeńsku przejechaliśmy do "czeskiego worka"(tak określiliśmy położenie Prstnej, Marklowic Dolnych i Petrovic obtoczonych z 3 stron przez Polskę). Po przejechaniu granicy zawitaliśmy do
Prstnej (Pierstnej) i odwiedziliśmy "Kolibę na konci světa"-czyli czeski bar we wspomnianym "worku". Roba tutaj już był, a relacja z tej wyprawy jest tutaj. Tam kupiliśmy sobie po coca-coli i chwilę odpoczęliśmy, by potem przejechać przez granicę w Lesie Pastuszyniec do jastrzębskiej dzielnicy Ruptawa. Tam pożegnaliśmy się z wujkiem ,który do swojego domu ma stąd około 10 kilometrów. Ja i siostra jechaliśmy polską stroną do Marklowic Górnych i stamtąd do stacji kolejowej w Zebrzydowicach. Pociągiem dojechaliśmy o godzinie 18.00 do Czarnolesia, a stamtąd już prosto do domu.


Ilość przejechanych kilometrów na rowerze to 93 km. (całkowita ilość to 159 km-przy czym 46 km pociągiem). Czas wyprawy to równe 12 godzin. Trasa nie była wymagająca- praktycznie nie było ciężkich podjazdów. Fajnie było pogadać sobie z Czeszką-to kolejny dowód na to,że bariera językowa praktycznie nie istnieje. Termin wyprawy to 1 maja 2009-czyli państwowe Świeto Pracy obchodzone w Polsce i Czechach, a także 5 rocznica wstąpienia obu krajów do Unii Europejskiej. To też 15 rocznica mojej I Komunii Świętej-czyli dnia, w którym stałem się właścicielem aż 2 rowerów. Podczas wyprawy była słoneczna pogoda i ciepło-około 20 stopni, ale dokuczał miejscami dość silny wiatr, który sprawił,że nasza skóra zmieniła kolor...Nedatywnym wspomnieniem pozostanie przejazd po czeskiej autostradzie i brak rowerowej drogi do bunkrów w Bohuminie. Negatywnie muszę też ocenić PKP. Nie dosyć,że wyprawa skończyła się wcześnie bo o 17.20 odjeżdża ostatni pociąg z Zebrzydowic do Czarnolesia, to też kolejny raz była "przygoda" z biletami.Otóż rano konduktor w pociągu mówił siostrze (pracownik PKP),że musi mieć bilet na rower, zaś wieczorem, w kasie, w Zebrzydowicach oświadczono,ze takiego biletu mieć nie musi... (zostawię to bez komentarza). Później okazało się,że od majowego weekendu PKP Przewozy Regionalne obniżyło ceny biletów na rower z 4,50zł do 1 zł-o czym nikt na kolei nas nie raczył poinformować...(bilety rowerowe kosztują złotówkę tylko w weekendy aż do września!!!) Tak więc przepłaciliśmy...



Jako mały post scriptum do tej wyprawy mogę uznać wycieczkę rowerową, przy której 3 maja 2009 towarzyszyła mi debiutantka-Agata i jej przyjaciel Matrix. No cóż, okazało się,że jej przyjaciel tak dziwnie się nazywa, bo jest królikiem!!! Takiego podopiecznego jeszcze nie było. Wówczas pokonaliśmy trasę Zabrzeg-Bronów-Miliardowice-Zabrzeg-Czechowice-Dziedzice. Pogoda była identyczna jak w dniu 1.05.2009 ,ale trasa znacznie krótsza bo około 25 km-co nie kwalilifikuje się jako wyprawa rowerowa.


Galeria z wyprawy nad Odrę jest tutaj.